Łączna liczba wyświetleń

sobota, 31 grudnia 2016

W rozkroku

 Jedną nogą jestem jeszcze w 2016...jeszcze raz oglądam się za siebie, patrzę na to co było w nim dobrego,,,jeszcze moją głowę atakują myśli, refleksje....jeszcze w świadomości wyświetlają się ostatnie podsumowania a umysł wykonuje szybką analizę...Czy można było przeżyć ten rok inaczej, coś zrobić lepiej, zachować się inaczej, podjąć inne decyzje... wreszcie czy dobrze wykorzystałam dany mi czas? Rok 2016 właśnie mija i nigdy już nie wróci. Niczego już nie mogę zmienić...Trochę szkoda ale cóż... Druga noga za to szykuje się do postawienia w 2017 bo już wie, że minionego czasu nikt mi nie odda a przeszłości nie zmienię...Dlatego tak chętnie wypatruję Nowego Roku...a ten na starcie nieodmiennie funduje ciekawość, nadzieję, marzenia, plany, pomysły, postanowienia...nową energię, nowe perspektywy, nowe możliwości...
Niech to będzie Wyjątkowy Rok dla Was, którzy tutaj zaglądacie, dla Waszych rodzin i przyjaciół...niech też będzie wyjątkowy dla mnie...Niech się darzy i niech się zdarzy...nam wszystkim!
Ps. Kończę czytać "Wyjątkowy rok" ...Polecam każdemu...Tę książkę trzeba przeczytać. Kto nie czuje się przekonany przeze mnie niech przeczyta recenzję Agnieszki Szymańskiej. To jej słowa sprawiły, że pobiegłam do księgarni:http://bogucin.net/2016/10/na-jesienne-wieczory-wyjatkowy-rok/

niedziela, 13 listopada 2016

Pogoda jak kobieta, zmienną jest! Coś na wzmocnienie...

Fot. B.C.
Niektórzy mówią: pogoda...jak kobieta...zmienną jest! Na kobiecą zmienność nikt jeszcze sposobu nie znalazł ale  skutkom pogodowych wariacji można i trzeba przeciwdziałać. Prosta receptura, naturalne i zdrowe składniki. Po co się faszerować chemią kiedy można uniknąć  przeziębienia domowym i w dodatku smacznym sposobem. Przepis podała mi pani Jola z biblioteki. Do przyrządzenia pysznej, rozgrzewającej i wzmacniającej mikstury potrzeba:
  • korzeń imbiru (ok. 7 cm), umyć, obrać ze skórki i zetrzeć na drobnej tarce
  • 1 cytrynę, sparzyć wrzątkiem, pokroić na plastry
  • 1 szklankę płynnego miodu (preferowany lipowy) 
Wszystko razem wymieszać i odstawić na 1-2 dni do "przegryzienia".  Aplikować codziennie po 1 łyżce. Doskonale też smakuje jako dodatek do herbaty.

czwartek, 3 listopada 2016

Pocałuj mnie...w rękę!

Całuję twoją dłoń, madame...śpiewał Mieczysław Fogg, legenda polskiej piosenki i uosobienie męskiej elegancji.   Ucałowanie dłoni kobiety to najpiękniejsza forma okazania jej szacunku. Mnie się bardzo podoba. Mężczyzna, który z gracją pochyla się by złożyć pocałunek na dłoni kobiety z miejsca zyskuje moją sympatię. Ten piękny zwyczaj, mam wrażenie, że  jest kultywowany już tylko przez dojrzałych mężczyzn. Oni znają zasady i wiedzą jak się do takiego całowania zabrać. Młodzi uważają go za staromodny, wręcz śmieszny. Tymczasem ten z pozoru prosty gest wymaga określonej wiedzy, umiejętności, praktyki i...wdzięku.
Jolanta Kwaśniewska w "Lekcji stylu" (Bielsko-Biała 2009) przestrzega przed całowaniem  kobiety w rękę na ulicy czy całowaniem damskiej dłoni ukrytej w rękawiczce. Ponadto ten zwyczaj, mimo że uroczy, nie jest wskazany w kontaktach z cudzoziemkami, a także w relacjach biznesowych.

Georg Incze w poradniku "O kulturalnym zachowaniu"(Warszawa 1999) zwraca uwagę na technikę całowania, mówiąc wprost:  "Mężczyzna pochyla się nisko nad dłonią kobiety. Szalenie nieelegancko wygląda ręka kobiety ciągnięta bezlitośnie do góry".  Zgadzam się z tym całkowicie. Razu jednego pewien pan z taką gorliwością przystąpił do całowania  mojej dłoni,  że o mało nie zakończyło się to pogruchotaniem nadgarstka...Mojego... (żeby nie było wątpliwości)!
Całowanie kobiecych rączek zajmuje też Łukasza Kielbana, autora bloga dla mężczyzn z klasą http://czasgentlemanow.pl/2012/02/o-calowaniu-raczek/
A zatem panowie dżentelmeni całujcie dłonie dam bo to i urocze, i romantyczne, i oryginalne..

środa, 12 października 2016

Notatki z podróży. Lwów - miasto kontrastów

W oczekiwaniu na spektakl...Fot. J.P.
Mieliśmy dwa dni na to żeby zanurzyć się w tym swoistym tyglu kultur i narodowości, zakrętów historii i tajemnic ciągle nie odkrytych. W ciągu dwóch krótkich dni zdążyliśmy niemal  otrzeć się o przejawy przepychu i...biedy, oglądać architektoniczne perełki w centrum i... odrapane rudery na przedmieściach, poczuć dzisiejszą otwartość i...historyczne zaszłości. Pogoda była wymarzona. W czasie wolnym od zwiedzania przysiadaliśmy w kawiarnianych ogródkach by się nieco ochłodzić pyszną lemoniadą, doskonałymi regionalnymi napojami z pianką czy posmakować specjałów kuchni regionalnej.  Nasza przewodniczka ostrzegała nas przed rozdawaniem pieniędzy.  Obrazy wyciągniętych prosząco, dziecięcych rąk  nie należą do rzadkości. A gdy kilka hrywien wędrowało do brudnej dziecięcej ręki niemal natychmiast  kolejne ręce, innego, równie zaniedbanego dziecka kierowały się w stronę darczyńcy...Turystów wyczuwa się tutaj jakimś szóstym zmysłem. Kilka a może już kilkanaście lat temu ulice polskich miast były pełne takich rąk...
Lwów - miasto kontrastów, w którym nie ma klasy średniej, są albo bardzo bogaci, albo bardzo biedni. Tak mówiła nam przewodniczka, mieszkająca we Lwowie. Ale nas do Lwowa przywiodła  ciekawość:  historii, kultury, zabytków ...i smaków właśnie. Chcieliśmy pooddychać klimatem lwowskich uliczek i zakamarków, poszukać śladów polskości, a także rozsmakować się w czekoladzie wytwarzanej  na oczach gości w Fabryce Czekolady. Wieczór w  Operze Lwowskiej zachowamy w pamięci na długo...Zachwycało nas tam wszystko. Od eklektycznej budowli sprawiającej wrażenie świątyni architektury, malarstwa i rzeźby, z ulokowanymi  na attyce muzami: Poezji i Muzyki, Sławy i Fortuny, Komedii i Tragedii aż po uczestnictwo w spektaklu. To nic, że odgrywanego  w języku ukraińskim.  Zrozumieliśmy wszystko bez trudu. Wizyta na cmentarzach: Łyczakowskim i Orląt Lwowskich przypomniała o bolesnych faktach z przeszłości w relacjach pomiędzy Polakami i Ukraińcami...
Cmentarz Orląt Lwowskich. Fot. B.C.

niedziela, 2 października 2016

Gdy świat pachnie szarlotką...

U babci jest słodko...świat pachnie szarlotką... Tę piosenkę śpiewały i chyba nadal śpiewają kolejne pokolenia przedszkolaków i dzieciaków w szkole. Gdy zbliża się Dzień Babci ta piosenka na bank znalazłaby się na pierwszym miejscu szkolno-przedszkolnych list przebojów... gdyby takie listy w ogóle były, rzecz jasna! Ilekroć wracam do domu po dłuższej nieobecności już od progu wita mnie...niebiański zapach świeżo upieczonej szarlotki. To taki rodzinny rytuał radości  z odwiedzin kogoś bliskiego. Piecze ją moja Mama albo ja, gdy to moje dzieci wracają do domu. Szarlotka to też wspomnienie z czasów szkolnych. Mama Ewki była uwielbiana przez koleżanki córki właśnie za nadzwyczajną umiejętność wyczarowywania na poczekaniu czegoś pysznego. A że nasze lata szkolne przypadły na czas świecących pustkami półek sklepowych gdy każdą rzecz trzeba było "wystać" w kilometrowej kolejce, nasze uwielbienie było tym większe i tym bardziej zrozumiałe!  Wtedy Pani E. wymyśliła szarlotkę, którą długo, długo później nazwałam kryzysową. Minimum składników, a raczej takie które w domowej spiżarni czy w ogrodzie na wsi  po prostu były: mąka, cukier, margaryna, jabłka... No to do roboty!
Zaczynamy od zagniatania ciasta.
Wszystkie składniki, oprócz jabłek, wyłożyć na stolnicę: margarynę posiekać nożem, wsypać mąkę, proszek do pieczenia, cukier kryształ i waniliowy, dodać smalec, śmietanę, jaja i ...zagnieść ciasto. Podzielić je na dwie części: 1/3 włożyć do zamrażarki a resztą wylepić dużą blaszkę, uprzednio natłuszczoną i oprószoną mąką.
Uwagi na marginesie: żółtka dobrze jest oddzielić od białek. Z tych ostatnich ubić pianę, dodać do składników ciasta i dopiero zagnieść. Ja tego nie robię bo jestem zbyt leniwa, dodaję całe jaja i po sprawie. Z podanych składników powstaje duża blacha szarlotki.
Gdy część ciasta marznie w zamrażarce można zabrać się za obieranie jabłek i  ścieranie ich na tarce o grubych oczkach. To moment, który bardzo lubię...spod noża opadają długie spirale jabłkowych skórek a w głowie układają się spirale myśli...przyjemnych, o tym jak o tej porze roku w Bieszczadach musi być przepięknie, że na Zamku Lubelskim właśnie otworzono wystawę "Malarze Normandii  Monet, Renoir, Corot i inni", i kto chciałby się tam wybrać ze mną?  Gdy jabłka są zbyt soczyste można odcisnąć nadmiar soku. Ciasto posypuję bułką tartą żeby nie rozmiękało od jabłkowego soku i dopiero wtedy wykładam starte jabłka. Można je posypać cynamonem lub cukrem waniliowym, w zależności od upodobań. Następnie na jabłka ścieram zmrożoną resztę ciasta tak żeby powstała efektowna "drapana" przykrywka. Czasem jednak ciasto jest oporne i nie chce się poddać tarce wtedy urywam palcami małe  kawałki i układam na jabłkach. Po tych wszystkich zabiegach nie pozostaje nic innego jak wstawić ciasto do piekarnika i upiec. Ja piekę około 30-40 min w temperaturze 160 *C z termoobiegiem. Po upieczeniu jeszcze chwilę trzymam szarlotkę  w piekarniku z otwartymi drzwiczkami. Na koniec posypuję cukrem pudrem i ...oddaję do spałaszowania! Oczywiście szarlotka w moim wykonaniu nie dorównuje smakiem tej, którą wieki temu piekła dla nas Mama Ewki ale i tak wszyscy ją uwielbiają.



czwartek, 8 września 2016

Jeżynowy zawrót głowy

Fot. B.C.
Wieki temu pani Marysia przyniosła do pracy michę jeżyn. Były pyszne. Zachwycałam się ich smakiem na tyle skutecznie, że wkrótce mąż Marysi, pan Roman podarował mi sadzonkę jeżyny do posadzenia w moim ogrodzie. Do dziś bezkolcowa odmiana zachęca do smakowania granatowych owoców wprost z krzaka...Dojrzałe owoce są aromatyczne, słodkie i soczyste. Uwielbiam naleśniki z jeżynami, polane jogurtem naturalnym i posypane cukrem...Moja córka natomiast robi coś w rodzaju sosu jeżynowego, właśnie do naleśników. Miksuje owoce z odrobiną cukru i jogurtem albo śmietaną. Też pyszne ale naleśniki z całymi owocami prezentują się bardziej efektownie. Jeżyny to też niezły surowiec do wytwarzania soków.
A ostatnio przygotowywałyśmy z córką tartę z jeżynami i budyniem.  
A oto przepis na tartę z jeżynami i budyniem:
Ciasto klasyczne według kuchennewariacje.pl
150 g. masła
300 g. maki
1 jajo
50 g cukru pudru
1 łyżka śmietany
szczypta soli
Z podanych składników zagnieść ciasto. Schłodzić w lodówce (około pół godziny) , wylepić formę do tarty i upiec.
Przygotować masę budyniową: 2 budynie śmietankowe lub waniliowe ugotować w 800 ml mleka czyli mniej niż w przepisie na opakowaniu.
Ciasto posmarowałyśmy dżemem porzeczkowym bo taką miałyśmy fantazję ale nie jest to konieczne. Następnie wyłożyłyśmy gorący budyń. Córka zajęła się układaniem na budyniu owocowej kompozycji z jeżyn i malin. Wszystko zalane zostało tężejącą galaretką i wstawione do lodówki.
Tarta najlepiej smakowała następnego dnia...
Jako dowód zostało tylko zdjęcie. 

niedziela, 28 sierpnia 2016

Kluski z serem. Prostota smaku...

Domowe kluski z serem. Fot. B.C.
Kluski, takie domowe, z mąki przygotowanej w pobliskim młynie, z dodatkiem jaj od szczęśliwych kur, takich co to mogą biegać po podwórku i szukać smakołyków. Kluski, zagniecione wprawną ręką Mamy i pokrojone w  cienkie "sznureczki". Kluski, okraszone chrupiącymi skwareczkami, świeżo wytopionymi z boczku lub  słoniny z mięsnymi  przerostami. Kluski z dodatkiem grudek sera, które topnieją w zetknięciu z nimi...Gościły na naszym stole nadzwyczaj często bo Tata je uwielbiał.  Były jak barometr. Częstotliwością ich pojawiania się na stole mierzyliśmy poziom jego zadowolenia. Mama stała się mistrzynią w ich błyskawicznym przyrządzaniu. Niestety, mimo wielu podejmowanych prób nie potrafię jej dorównać w technice krojenia. Widać nie jest to talent zapisany w genach.  Jeszcze do niedawna nie wyobrażałam  sobie na przykład niedzielnego rosołu bez domowych klusków a teraz bez mrugnięcia okiem wrzucam do garnka makaron z torebki. Bo to i szybciej, i wygodniej...Gdzieś w świadomości jednak  owe domowe kluski, czy to z serem, czy to do rosołu zostały zapisane i utrwalone. Nadal smakują choć trochę inaczej...Dzisiaj wyczuwam w nich delikatną nutę wspomnień o  domu rodzinnym. Wczoraj, po wielu latach nieobecności, znowu pojawiły się na stole. Były pyszne!

wtorek, 23 sierpnia 2016

Swojsko i domowo...

Restauracje...jest ich mnóstwo, mniej lub bardziej ekskluzywnych, wyróżniających
 się wystrojem wnętrz, poziomem obsługi, jakością dań...Wystarczy zarezerwować stolik i zapłacić...  Bez wysiłku, wielogodzinnych przygotowań, bez zmywania po... Jakie to proste! I dobrze, że taka możliwość istnieje, że mamy wybór. Ale spotkaniom w restauracjach brakuje  tego czegoś! Tego ciepła, charakterystycznego tylko dla domu, serca włożonego w przygotowania. Jak mówi mój Przyjaciel, chodzi o to żeby było swojsko i domowo, zarówno na stole jak i wokół stołu...".  Coś w tym jest. Ilekroć goście przekraczają próg chciałoby się żeby każdy  czuł się dobrze, był kulinarnie dopieszczony i zadowolony...

poniedziałek, 15 sierpnia 2016

Pułapki na stacji paliw

Stacja paliw BP w miejscowości Warmiaki koło Łochowa  przy drodze krajowej numer 50, miedzy Mińskiem Mazowieckim a Ostrowią Mazowiecką. Z daleka widać wielki napis, do tego filiżanka i skrzyżowane sztućce...Nie sposób się nie zatrzymać. Spece od promocji doskonale o tym wiedzą. Konie mechaniczne trzeba napoić, kierowcę i pasażerów też. Tym bardziej, jeżeli na długim odcinku drogi nie ma żadnej stacji paliw.  Gdzie więc ta pułapka, ktoś mógłby zapytać? Ano w miejscu najważniejszym, przy dystrybutorach...Z każdego kłuje w oczy napis SHELL. Na jednym spośród czterech nalewaków drobnym maczkiem n "95". I to jest ta pułapka, na którą jak się później okazało, nabiera się całkiem sporo klientów, właścicieli aut  z silnikiem Diesla pod maską. Przekonani, że wszędzie jest olej napędowy chwytają za uchwyt nalewaka, ten w środku, bo jakoś tak poręczniej...a potem...no cóż, pozostaje już tylko wykonać telefon do stacji obsługi! Nabraliśmy się i my! Ale po kolei:  auto zatankowane. Kawa kusi. Drogę zastępuje nam pracownik obsługi stacji  i zadaje (wtedy wydawało nam się) głupie pytanie: "czy to państwo zatankowali benzynę do diesla? Ma facet poczucie humoru, nie ma co! Ze śmiechem biegniemy do dystrybutora spod którego przed sekundą odjechaliśmy... Apetyt na pobudzający i bardzo pożądany w podróży napój w jednej chwili zamienia się  w zdziwienie, niedowierzanie, a na koniec złość! Ciśnienie gwałtownie się podnosi! Nie jest to niestety kiepski żart...tylko wredna rzeczywistość.  Obsługa stacji paliw, bezradnie rozkłada ręce, tłumacząc incydent wprowadzoną jednolitością oznaczeń na dystrybutorach wszystkich stacji firmowanych znakiem Shell. Na pocieszenie dodając, że nie my pierwsi nakarmiliśmy swoje auto trucizną. Nie ma rady. Trzeba wypompować paliwo. Nie takie to proste niestety. Stacja paliw udostępnia kontakt do stacji obsługi. Przynajmniej tyle. Po pół godzinie nasze autko wraz z nami jedzie sobie komfortowo na lawecie na detoks. Pan od lawety potwierdza, że zdarza mu się interweniować  w podobnych przypadkach nader często. Cóż...nic dodać, nic ująć!

niedziela, 14 sierpnia 2016

Notatki z podróży. Reszel nad Sajną. Czarownicom wstęp wzbroniony!

Widok z zamku. Fot. J.P.
Niewielkie miasteczko na Warmii gdzie oddech średniowiecza czuje się niemal na każdym kroku. Stare mury, strzeliste wieże, wąskie uliczki, tu i ówdzie znikający za załomem muru biały płaszcz z charakterystycznym czarnym krzyżem...
Mogłabym przysiąc, że czułam też ledwo wyczuwalny swąd spalanej na stosie czarownicy.  Rozglądałam się nerwowo na boki bo a nóż ktoś rozpozna we mnie czarownicę? Tym bardziej, że kilka szczegółów się zgadza:  podobny wiek, takie samo imię jak - ostatnia czarownica w Europie, spalona na stosie właśnie tutaj, w Reszlu...Co z tego, że od tamtego pamiętnego  dnia czyli 21 sierpnia 1811 r. minęło  ponad 200 lat?   No bo niby skąd pewność, że to była ostatnia wiedźma?   Barbara Zdunk, 42-letnia pasterka, matka czwórki dzieci miała pecha. "Najwyższe Oblicze" ówczesnego wymiaru sprawiedliwości uznało, że  za pomocą czarów sprowadziła na Reszel pożar. W ciągu jednej wrześniowej nocy 1807 r. ogień strawił wiele budynków w mieście, w tym zamek. Miała kobieta moc żeby tak od razu pół miasta unicestwić...Zrobiła to ponoć w akcie zemsty za porzucenie jej przez faceta, co to najpierw się z nią związał a potem porzucił  i (niczym tchórz) schronił się w Reszlu. Jakby tak logicznie pomyśleć to jak inaczej miała tchórza z nory wykurzyć? W obliczu strawionego pożarem miasta na logikę nie było czasu. Winnego trzeba było szybko znaleźć, osądzić i widowiskowo ukarać. W tej sytuacji Baśka nie miała żadnych szans! Musiała spłonąć!
Od tamtych wydarzeń minęły wieki, stosów na czarownice już się nie układa ale czy na pewno nie poluje się na czarownice? Za to głowy nie dam... A w Reszlu, sennym miasteczku,  otulonym płaszczem historii, od lat  w okresie wakacyjnym odbywa się widowisko plenerowe, inspirowane aktem spalenia Barbary Zdunk, ostatniej czarownicy w Europie!

wtorek, 19 lipca 2016

Letni domek Baby Jagi, noga Pinokia, chutney i Indianie. Próbki pseudo literackie. Odsłona trzecia

Fot. Ewa N.
Baba Jaga? Kto to taki? - Wiadomo! Zła czarownica! Ile to już pokoleń  drży ze strachu na samo wspomnienie starej jędzy? A rodzice i dziadkowie, jakby dostali zaćmienia, jakby zapomnieli, że jeszcze niedawno sami chowali się za szafą w obawie, że przyjdzie Baba Jaga i ich zabierze hen daleko od mamy i taty... A teraz bez ograniczeń ani skrupułów najmniejszych straszą swoje maluchy okrutną wiedźmą, co to wyjątkowo nie znosi niegrzecznych dzieci. Fakt, że owo straszenie działa bo każde dziecko pamięta jak Baba Jaga ukryta w gęstwinie lasu w swojej tajemniczej chatce na kurzej nóżce zacierała ręce gdy  Jaś i Małgosia pukały do jej drzwi. Zła czarownica chciała podtuczyć złapane w pułapkę biedne dzieci a potem zjeść je na kolację...Taki los spotkać może każde dziecko...To nie żarty...
Mało kto wie...a właściwie wiem o tym tylko ja i jeszcze kilka osób coś podejrzewa... Baba Jaga wcale nie była taka zła na jaką skazano ją w bajkach...Wszyscy krzyczeli, że zła, że wiedźma, że jędza, że nie cierpi dzieci...Cóż miała robić? Dostosowała się... Jednak gdy znudziło jej się siedzenie w buszu, a żaden grzybiarz nie zbłądził do jej posiadłości, o słodkich dzieciaczkach nie wspominając. No bo kto dzisiaj puszcza dziecko samo do lasu po jagódki czy malinki na zupę? Wtedy uciekała do innego świata...Zdejmowała okropną chustkę z głowy, przycinała włosy, odrzucała sękaty kostur, w złe spojrzenie wsączała odrobinę ciepła, kąciki ust siłą woli unosiła do góry w grymasie, który od biedy mógł uchodzić za uśmiech...Czarnego kota zabierała ze sobą. Na szyi wywiązywała mu piękną czerwoną kokardę żeby nie przynosił nikomu pecha.  Dzięki tym prostym zabiegom zamieniała się w zwykłą Panią Jagę  z sąsiedztwa co to przyjechała na wieś na wakacje. Swój azyl znalazła w domku Jabłońskich w Wandzinie. Była to skromna chatka, osadzona na fundamentach a nie jak jej codzienne mieszkanie - na kurzej nóżce. Zbudowana na wzgórzu, tuż nad malowniczym wąwozem, otulona zielenią drzew, niby w centrum wsi a jednak poza zasięgiem oczu sąsiadów. To tutaj Pani Jaga  pomieszkiwała gdy znudziło jej się bycie złą...Przez ten  jeden jedyny wakacyjny miesiąc w roku stawała się ulubioną przyszywaną ciocią okolicznej dzieciarni. W ciągu dnia pozwalała buszować w ogrodzie na tyłach domku...a tam rosło coś najdziwniejszego na świecie. Niby zwykły agrest ale jakiś taki, ni to krzak, ni to drzewo.  Dzieciaki nigdy dotąd takiego nie widziały. Wyglądał jak olbrzymi pióropusz wodza plemienia Siuksów. Był tak oblepiony owocami, że  kieszenie Baśki, Gośki, Darka, Romka, Roberta i Ewy codziennie były nimi wypychane. Z tego agrestu ciocia Jaga robiła coś podobnego do dżemu. Nazywała to chutney'em  i przyrządzała  w jakiś tajemniczy sposób... dodawała drobno posiekaną cebulkę, rodzynki, coś dosypywała, coś dolewała.   Smażyła do tego górę placów. Mówiła, że to placki na sodzie. Placki z agrestowym czatne-cośtam cioci Jagi były najlepsze na świecie. Żadna z mam nie umiała takich przyrządzić mimo że dostawała przepis.  Podbiła nimi serca dziecięcej bandy! Jednego razu gdy smażyła swój chutney chyba się zamyśliła bo taki straszny smród spalenizny rozszedł się po całej wsi...Wszytko poszło na marne, razem z garnkiem. Nocą zaś pozwalała  bawić się w podchody. I nie pisnęła ani słowa rodzicom, których dzieci zamiast spać grzecznie w łóżkach, skradały się to tu to tam! Nie chciała im psuć zabawy. Sama bawiła się przy tym doskonale. Obdarzona doskonałym wzrokiem i czarodziejską intuicją czuwała żeby żadnemu dziecku nie stała się krzywda, a to uciszyła rozszalałe psy sąsiadów, a to usunęła z drogi pana Wojtka, co to popadł w stan nieważkości po spotkaniu z kumplami, a to zasypała niebezpieczny dół...Była jak taka "niewidzialna ręka". Bardzo jej się to podobało. Uwielbiała te zabawy z dziećmi, o czym one nie miały pojęcia. Myślały, ze są same w ciemnościach...
Którejś nocy, Jagi  nie było w letnim domku, pewnie musiała gdzieś pilnie wyjechać,   wtedy stała się rzecz straszna. Zgraja okolicznych dzieciaków zniknęła z domów. Nie to żeby  to była jakaś zbiorowa ucieczka. Towarzystwo, nie po raz pierwszy już,  zaledwie się wymknęło przez uchylone okna w domach. Rodzice do dzisiaj o tym nie wiedzą więc nawet się nie denerwowali. A od tamtych wakacji minęło już parę ładnych lat. Tej nocy grupa przyjaciół podzieliła się na dwa wrogie plemiona: Dakotów i Czipewejów. Skąd pomysł? To proste, tego lata wszyscy wręcz połykali wypożyczony z biblioteki mocno już sfatygowany i jedyny egzemplarz  "Złota gór czarnych" Alfreda i Krystyny Szklarskich. Indianami zaraziła ich wychowawczyni, pani Teresa. Tuż przed wakacjami weszła  na lekcję polskiego w indiańskim stroju i okrzykiem na ustach...Cała klasa zamarła...A po lekcji prawie wszyscy pobiegli do biblioteki szukać książki.
Każdy z pióropuszem na głowie zrobionym z piór, wyrwanych niepostrzeżenie kogutom z  ogonów, z łukiem na plecach i strzałami u boku,  stawił się nieopodal domku cioci Jagi. Dakotowie mieli tropić Czipewejów. Wódz Dakotów - Przebiegły Wąż (czyli Robert) rozpoczął wielkie odliczanie. Czipewejowie zniknęli w ciemnościach. Postanowili ukryć się na ganku domku Jagi i tam, pałaszując smakołyki podkradzione w tajemnicy z domów, zamierzali spokojnie poczekać aż Dakotowie zmęczą się poszukiwaniami. Byli pewni że żaden Dakota nie wpadnie na to żeby szukać ich w domku Jagi. Cały misterny plan wziął w łeb...Ktoś, chyba Chytry Bóbr, w ciemnościach usiadł na czymś twardym...O rany! wrzasnął w pewnym momencie. I poderwał się jak oparzony. Reszta zdezorientowana niegodnym Czipeweja zachowaniem, przy nikłym świetle latarki dostrzegła... oderwaną nogę Pinokia! Leżała w kącie na ganku, tuż przy ławie...Nieustraszeni Czipewejowie z krzykiem przerażenia na ustach uciekali na oślep przez zarośla. Tego lata dzieciarnia nie zawitała więcej w domku Jagi. Od tej nocy nazywanej Babą Jagą! Nawet zapach placków na sodzie nikogo nie zwabił...
A Jaga,  w jednej chwili uwielbiana a w drugiej budząca strach! Otoczona dziećmi a za chwilę zupełnie sama! Kaprys losu czy zwykły pech?

Postscriptum:  Domek istniał naprawdę. Dzieciaki buszowały po jego ogrodzie. Nocami wymykały się z domów i bawiły w podchody. Opowieść o znalezionej nodze Pinokia funkcjonowała w świadomości dzieci przez długi czas. Dopóki nie dorosły zakradały się do opuszczonego domku w poszukiwaniu śladów Pinokia i innych tajemnic. Co raz przynosząc, karmione dziecięcą wyobraźnią, jeszcze  bardziej makabryczne odkrycia. Żadne nie przebiło nogi Pinokia, która jest prawdziwym odkryciem...Jak mniemam była to noga lalki, którą bawiły się dzieci państwa Jabłońskich...

sobota, 2 lipca 2016

Ogóreczki na kanapeczki

Nareszcie sobota, wolny dzień, pierwszy od dłuższego czasu,  kiedy tak naprawdę nic nie muszę...Ludzie kiedyś żyli zgodnie z rytmem narzucanym przez przyrodę i byli szczęśliwi. Próbuję i ja znaleźć tę odwieczną harmonię...Przeciągam się leniwie...zaparzam kawę...Zerwane o poranku ogórki czekają na wyrok. Są zbyt duże do kiszenia - oceniam. Zrobię z nich pyszne ogóreczki na kanapeczki z przyprawą curry.

Projekt naklejki: K.C.
Ogórki, kroję ze skórką w grube plastry, solę i odstawiam na godzinkę żeby zmiękły.
Składniki zalewy zagotowuję:
 4 szklanki wody
1 szklanka octu
1,5 szklanki cukru
1 łyżka soli
1 łyżeczka chili
2 łyżeczki curry
Plastry ogórków układam w umytych słoikach, do każdego wsypuję trochę gorczycy (ok. 1/ 4 łyżeczki) i zalewam gorącą zalewą.
Pasteryzuję 10 minut w kąpieli wodnej. 
Wykorzystanie: ogóreczki z wyrazistą nutą curry, z ostrością przełamaną słodyczą, smakują wybornie jako dodatek do  kanapeczek, np. z łagodnym twarożkiem,  Mój syn z kolei uwielbia je jako dodatek do dań obiadowych, zwłaszcza ryżu i kurczaka.

niedziela, 26 czerwca 2016

Rabarbarowe orzeźwienie

Kompot z rabarbaru pamiętam z dzieciństwa. Schłodzony, gasił pragnienie w upalne dni.  Potem na długo został zapomniany...pewnie z lenistwa i wygody...bo przecież sklepowe półki aż uginają się od napojów najróżniejszych... Olbrzymie liście rabarbaru spełniały rolę wachlarza...Dziecięca wyobraźnia znajdowała zastosowanie dla każdej niemal, wydawać by się mogło, zbędnej rzeczy. Dzisiaj taki kompot - wspomnienie dzieciństwa - ugotowałam. W trakcie odpłynęłam łodzią myśli do beztroskich lat dziecinnych i...kawałki rabarbaru mi się rozgotowały. Pamiętam, że moja Mama zawsze pilnowała żeby do tego nie dopuścić, denerwowała się gdy stało się  inaczej.  Jej napój był zawsze klarowny i tylko na dnie garnka pozostawały kawałki rabarbaru, które uwielbiałam wyjadać. Przez nieuwagę przygotowałam napój delikatnie mętny z pływającymi rabarbarowymi "nitkami", za to lekko kwaskowy i cudownie orzeźwiający. Schłodzony smakuje wprost wybornie.  Gdyby do smaku dołożyć jeszcze wiedzę na temat właściwości zdrowotnych rabarbaru, zapewne zagościłby ponownie na naszych stołach. Oczyszcza z toksyn, łagodzi stres...100 gram i tylko 9ckal!

sobota, 25 czerwca 2016

Sernik do zadań specjalnych

Fot. B.C.
Nie wiem skąd wzięłam przepis...Dość, że wykorzystuję go często bo sernik zawsze udaje się doskonale.  W oryginale ma smak brzoskwiniowy. Nie pamiętam  też kiedy wprowadziłam moją własną innowację...na pewno było to latem, w sezonie obfitującym w truskawki...Wtedy efekt zachwycił gości na imieninach mojej Mamy, teraz zaskakuje każdego, kto ma przyjemność posmakowania tego wyjątkowego wypieku. Zaskoczenie jest na tyle pozytywne, że...sernik znika ze stołu błyskawicznie...Zabawne, że smakuje również tym, którzy deklarują, że ciast nie jedzą, a serników wręcz nie znoszą....O wyjątkowości smaku mojego truskawkowego sernika pisałam przy okazji pseudo literackich prób: http://przystanek-40.blogspot.com/2016/02/probki-pseudo-literackie-czyli-rzecz-o.html
A oto przepis na najlepszy na świecie sernik z truskawkami 
Ciasto:
4,5  szklanki mąki
1,5 margaryny
3/4 szklanki cukru pudru
6 żółtek (uwaga: białek proszę nie wyrzucać! Będą potrzebne!)
3 łyżeczki proszku do pieczenia
Zagnieść ciasto. Podzielić na dwie nierówne części, większą rozwałkować i ułożyć na blasze, drugą włożyć do zamrażarki
Masa serowa:
1,5 kg sera, zmielić
3 żółtka
1,5 szklanki cukru
1,5 kostki margaryny KASIA
2 budynie śmietankowe
Margarynę utrzeć z cukrem i żółtkami. Dodawać partiami ser i jeszcze ucierać. Na koniec dodać budyń.
Na ciasto wyłożyć masę serową, na niej  umyte i osuszone truskawki. Małe w całości, większe można przekroić.
Białka (te od ciasta) ubić na sztywną pianę z dodatkiem 0,5 szklanki cukru. Pod koniec ubijania dodać  1 łyżkę mąki ziemniaczanej. Pianką otulić truskawki. Na piankę zetrzeć na tarce schłodzone w zamrażarce ciasto.
Piec ok. 45 - 60 minut w zależności od możliwości domowego piekarnika.
Uwagi: Jest to porcja na dużą  blachę. Gdy do stołu zasiada 10 osób, mniejsza znika w mig.
Smacznego!


niedziela, 5 czerwca 2016

Koperek i zapach domu

Dom...krótkie słowo a tyle w nim treści, tyle uczuć i tęsknot... Dom to nie cztery ściany ale miłość, ciepło, ktoś kto w nim jest i czeka..., miejsce szczególne, do którego zawsze się wraca. Dom...gdy przekraczam jego próg, po całym dniu w pracy, wdycham jego zapach, każdego dnia inny...Dzisiaj pachniało świeżo ściętym  koperkiem...Tyle go urosło w przydomowym warzywnym ogrodzie...Mama przyniosła do domu całe naręcze. Nie, nie po to żeby pachniało ale w bardziej praktycznym celu. Taki koperek umyty pod bieżącą wodą, posiekany na drobno. zapakowany do woreczków albo małych pojemników i zamrożony stanowi niezastąpiony dodatek do zup, sałatek itp wtedy gdy na próżno szukać świeżego.

czwartek, 26 maja 2016

Malinowa rozkosz...

Fot. Karolina C.
Gdy  pierwszy raz spróbowałam tego ciasta, moje kubki smakowe oszalały z rozkoszy. Dlatego pozwoliłam sobie zmienić nazwę ze zwyczajnego "ciasta z malinami" na "malinową rozkosz". Takim ciastem, pewnego razu podjęła nas  kuzynka Anetka, gdy zajechaliśmy z wizytą. Od razu poprosiłam o przepis. Podzieliła się chętnie. Potem, już samodzielnie, przyrządzałam to fantastyczne ciasto kilkakrotnie przy różnych wyjątkowych okazjach. Każdy kto spróbował zachwycał się jego smakiem. Panie, zwykle prosiły o przepis, panowie - o kolejną porcję! W malinowym sezonie do zamrażarki trafia kilka pudełek aromatycznych malin, dzięki temu nawet zimą mogę sprawiać przyjemność moim gościom. Kilka dni temu odkryłam rzecz straszną...przepis na "malinową rozkosz" zniknął! Jeszcze jedno pudełko malin czekało w zamrażarce. Chciałam żeby Dzień Matki, ważne święto, które w tym roku dodatkowo zbiegło się ze świętem Bożego Ciała było przyjemne również dla podniebienia. A tu taki numer! Przepis zapewne zaginął w wyniku przekazywania go kolejnym smakoszom...Na szczęście udało mi się go odzyskać na czas! Zapisany tutaj ma szansę więcej się nie zgubić.
A oto przepis!
Ciasto: 
6 żółtek, białek nie wyrzucamy bo będą potrzebne do przygotowania bezy
100 gram cukru
150 gram miękkiej margaryny (ważne!)
1 łyżeczka cukru waniliowego
1 łyżeczka proszku do pieczenia
200 gram mąki
Żółtka zmiksować z cukrem, dodać miękką margarynę  a następnie mąkę z proszkiem. Tak przygotowane ciasto rozłożyć do dwóch blaszek. I zająć się przygotowaniem bezy.
Beza:
250 gram cukru

100 gram płatków migdałowych
6 białek (te, których nie dodaliśmy do ciasta)
Białka ubić z cukrem na sztywną pianę. Tak przygotowaną bezą posmarować przygotowane wcześniej placki. Ja dzielę składniki bezy na pół i ubijam oddzielnie. A to dlatego, że w moim piekarniku mogę jednocześnie piec tylko jedną blachę ciasta. Ciasto polane bezą trzeba niezwłocznie wstawiać do piekarnika.
Jeden placek posypać dodatkowo migdałami. Placki są cienkie także piecze się je dosłownie kilka minut aż beza lekko się zarumieni.
Galaretka:
Upieczone placki sobie stygną. Można zabrać się za przygotowywanie galaretki.
2 galaretki malinowe
500 gram malin, mogą być mrożone
Galaretkę rozpuścić w 1,5 szklanki  wrzątku, odstawić do wystygnięcia. Gdy zacznie tężeć dodajemy maliny. Chyba, że używamy mrożonych malin wtedy wystarczy galaretkę wystudzić, w połączeniu ze zmrożonymi malinami natychmiast galaretka się zetnie.
Masa śmietanowa:
Gdy już galaretka nam wystygła, zaczynamy ubijanie śmietany:
750 ml śmietany 30%
3 śmietan-fix-y Dr. Oetkera
2 łyżeczki cukru pudru
cukier waniliowy do smaku
Finał:
Układać warstwami w formie: placek bez migdałów - połowa masy śmietanowej - galaretka z malinami- druga połowa masy śmietanowej-placek z migdałami.
Tak przygotowane ciasto wstawić do lodówki, niech trochę "ochłonie".
Uwagi na marginesie: Ciasto ma jedną wadę, której nie sposób wyeliminować - bardzo szybko znika! Jest delikatne, niezbyt słodkie, obłędnie pachnie i smakuje malinami.

wtorek, 24 maja 2016

Między nami kobietami...

Rozmowa z Przyjaciółką to coś absolutnie fantastycznego! Mężczyźni nazywają to lekceważąco babskim gadaniem... Czasem rzeczywiście mają trochę racji a czasem mówią tak bo zwyczajnie nie mają pojęcia, że rozmowa, taka od serca, działa jak oczyszczający peeling nakładany bezpośrednio na duszę, serce i umysł. Pod warunkiem, że trafi się na mądrą interlokutorkę. Zmęczona, po całym dniu zmagania z codziennością w pracy, wstąpiłam na kawę do zaprzyjaźnionej kawiarenki. Lubię espresso lungo, serwowane przez Monikę, do tego lody koktajlowe...Mmmmmniam...To stanowi swoiste preludium do rozmowy na różne tematy...Dotykamy spraw zawodowych, wspólnych dla nas obu. Zajmują nas relacje z innymi ludźmi, od miłości poprzez przyjaźnie, więzy rodzinne aż do zwykłych znajomości. Wyłania się nasze zamiłowanie do analiz psychologicznych i  literackich odniesień. W kwestiach relacji męsko-damskich zgodnie dochodzimy do wniosku, że coś niedobrego dzieje się ze współczesnymi mężczyznami. Zastanawiamy się gdzie się podziały dobre maniery? Czy zwykłe przytrzymanie drzwi, dyskretne uregulowanie rachunku gdy to on zaprasza, wyciszenie  telefonu komórkowego na czas spotkania, wreszcie czy dotrzymywanie słowa w sprawach może błahych a jednak ważnych, jak choćby czas powrotu z pracy albo całkowite zanurzenie się w "tu i teraz"  na czas spotkania czy rzeczonej kawy...czyżby to było zbyt wiele jak na możliwości współczesnego faceta? Dodajmy faceta w wieku czterdzieści i więcej lat...bo  tacy są tematem naszych rozważań przy kawie i lodach. Mężczyźni, co bardziej pyskaci, od razu atakują schematem "chciałyście równouprawnienia to je macie!" Nie mogą pojąć, że tu nie chodzi o równouprawnienie ale o zwykłą uprzejmość. Chodzi też o coś znacznie ważniejszego, a mianowicie o szacunek dla drugiego człowieka, w tym przypadku kobiety, lub jego brak...

środa, 18 maja 2016

Notatki z podróży. Zamość - miasto opowieści i idealnych smaków

Zamość. Miasto idealne. Miasto z duszą i niepowtarzalnym klimatem, którego sercem jest Rynek, zabudowany uroczymi kamieniczkami. Nad całością góruje majestatyczna budowla - Ratusz, z imponującą wieżą i przepięknymi schodami, rozchodzącymi się, jak ramiona wachlarza, w dwie strony. Nocą, w świetle reflektorów budzi respekt! Z opowieści mieszkańca jednej z kamienic w Rynku wynika, że kamienne schody, prowadzące do Ratusza w liczbie 32 stopni (policzyłam osobiście) uczyły dobrych manier... Pokonywanie ich dawało petentom, zwłaszcza tym rozgniewanym i roszczeniowym, czas na wyciszenie emocji i przemyślenie strategii postępowania. Podobnie rzecz miała się, gdy dwie zwaśnione strony udawały się do Ratusza w poszukiwaniu sprawiedliwości. Tutaj podwójne schody stanowiły swoisty „gwarant bezpieczeństwa”. Zanim doszło do spotkania zwaśnionych stron u szczytu schodów przekonanie o własnej racji już nie było tak silne jak na dole. Zmęczony delikwent wyraźnie miękł dotarłszy przed oblicze urzędnika. Dzięki temu kultura w społeczeństwie rosła, a badanie satysfakcji klienta, jakbyśmy to dzisiaj nazwali, wypadało zdecydowanie lepiej. 

Miasto idealne...Tak! To prawda! W Zamościu odnalazłam, m.in.  idealny smak  ...

Łamaniec hetmański. Cukiernia Bohema. Zamość
Łamaniec hetmański...to ciasto idealne, z idealnie czekoladową masą z bakaliami i muśnięciem soczystej wiśni na podniebieniu...Jest to COŚ tak pysznego, że nie znajduję słów dla opisania obłędnego smaku tego deseru. Z góry zakładam, że zajadał się nim sam hetman wielki koronny Jan Zamojski. Receptura, nie zmieniana od lat, przetrwała bezpiecznie w pamięci najlepszych cukierników, przekazywana w największej tajemnicy kolejnym pokoleniom mistrzów zamojskich wypieków.  Wiem, że w tej chwili w każdym kto czyta moją opowieść rodzi się pragnienie spróbowania tego wypieku... W zabytkowej kamienicy Bystrzyckiego swoje miejsce ma  najlepsza w mieście cukiernia o artystycznej i wiele obiecującej nazwie  Bohema. Jako, że w Zamościu wszystko dąży do ideału, tak i  nazwę dobrano idealnie pod każdym względem...Wystarczy przekroczyć próg by poczuć wyjątkowość tego miejsca...gustowny wystrój, wygodne kanapy, przesympatyczna, dyskretna i nienarzucająca się obsługa, obłędne w smaku ciasta, desery, różne rodzaje kaw i czekolada, ta z chili koniecznie...jest najlepsza! Mogłabym pisać poematy na cześć tego fantastycznego miejsca...i pewnie jeszcze kiedyś to zrobię...teraz mogę powiedzieć tylko tyle, że "łamaniec" złamał mi serce...bo jak inaczej wytłumaczyć fakt, że za nim tęsknię...

Ps. Legendę o schodach opowiedział mi Przyjaciel. Podobno jest ona zapisana w przedwojennym przewodniku. Próbowałam ją potwierdzić u źródła czyli w samym Zamościu. Nie udało się...ale nie poddaję się i szukam dalej...

niedziela, 15 maja 2016

Próbki pseudo literackie czyli gorzko-słodki smak życia. Odsłona druga

- Jestem z Tobą szczęśliwy...szepnął, przytulając ją mocno do siebie w przerwie pomiędzy szaleństwem na parkiecie. W jednej sekundzie jej oczy zwilgotniały. Nawet nie próbowała tego ukryć. Nikt nigdy w ten sposób nie zwracał się do niej...Nawet mąż. Nie to żeby jej nie kochał. Bo kochał. Tego jest pewna. Tylko pogubił się w życiu i...nie zdążył odnaleźć. Przed laty przeznaczenie weszło w ich życie bez pukania, nikogo nie pytając o zgodę! Był listopad, godzina 6 rano. Ze snu wyrwał ją dźwięk telefonu...Wiadomość, niczym scena z horroru, obudziła ją błyskawicznie. Gdy za ścianą dzieci słodko spały, śniąc swoje dziecięce sny  świat rozpadał się na kawałki...Jak automat chodziła po pokoju i powtarzała w kółko: jak ja to powiem dzieciom...Boże, jak ja to powiem dzieciom!!!!!!!!!!!! Jak udało jej się przeżyć kolejne sekundy, minuty, godziny, dni, miesiące, lata...? Tego do dzisiaj nie wie. Gdyby ktoś wtedy powiedział, wytrzymaj, czas przyniesie ulgę, znów będziesz mogła oddychać i normalnie żyć... Wydrapałaby mu oczy. Po wielu latach od tamtego telefonu, którym odebrano jej nadzieję i odarto z marzeń, sama potwierdza, że czas rzeczywiście leczy, koi, łagodzi. I to nie jest banał...
Wtuliła się mocniej w otwarte dla niej ramiona. Poczuła, że wpływa do bezpiecznego portu,  że czas, jak najlepszy lekarz, zrobił swoje... Zamknęła oczy...poddała się rytmowi...bo właśnie Leonard Cohen, zmysłowym głosem śpiewał ulubioną  balladę "I'm Your Man". Ciepła dłoń mężczyzny, jej mężczyzny, oplatała ją w talii. Zatraciła się w tym leniwym tańcu, poddała mu się całkowicie, Tak dawno nie tańczyła.  A przecież taniec zawsze sprawiał jej radość. Uwielbiała to cudowne bujanie w rytmie muzyki. Nogi same odnajdywały właściwy rytm a ona pozwalając się prowadzić tonęła w roziskrzonych, wpatrzonych w nią oczach...

czwartek, 5 maja 2016

Tarta z rabarbarem

Imponująca kępa rabarbaru rośnie w moim ogrodzie. Pamiętam z dzieciństwa danie, które dziwi każdego komu o nim wspominam a ja bardzo je lubiłam. W moim rodzinnym domu, w ciepłe dni,  jadało się kompot z rabarbaru z domowymi kluskami. To był taki rodzaj zupy owocowej, lekkiej i orzeźwiającej. Tak dawno jej nie jadłam. Rabarbarowe wspomnienia przywołał post na kulinarnym blogu http://kuchennewariacje.pl/tarta-rabarbarowa/
Wypróbowałam przepis. Tarta w moim wykonaniu jest taka wizualnie zwyczajna. Nie przyłożyłam się zbytnio do ubrania jej  w elegancki garniturek w kratkę. Ale smak...mmmm. Wyjątkowy smak rabarbaru podkreślony delikatną nutą goryczy pomarańczowej skórki. Poezja po prostu! Brązowy cukier zastąpiłam białym z powodu braku w kuchni tego pierwszego. Dotąd specjalnie nie gustowałam w tartach...Dzisiaj rozsmakowałam się w tarcie rabarbarowej. Prosta  w przygotowaniu i niezbyt pracochłonna. No i ten smak!!! Poezja! Dziękuję "Kuchennym Wariacjom"...

niedziela, 1 maja 2016

Czy w święto pracy wypada gotować obiad?

Fot. Berenika
Zdecydowanie nie wypada. Gdyby jednak okazało się, że ani rodzina, ani  żołądek nie uznają takich  świąt to jako koło ratunkowe można pokusić się o klopsiki w pomidorowo-warzywnym sosie z kaszą gryczaną. Może nie jest to super szybkie danie, za to bardzo smaczne. Zatem do rzeczy:
1/ ugotować kaszę gryczaną, garnek zawinąć w ścierkę, opatulić ciepłym kocem i pozwolić się kaszy trochę powygrzewać by stała się cudnie sypka; chyba że idziemy na totalną łatwiznę i wybieramy kaszę w woreczkach do gotowania wtedy przyrządzamy ją w ostatniej chwili, gdy już klopsiki i sos są gotowe;
2/ warzywa, np. marchewkę, pietruszkę, ziemniak kroimy w talarki lub inne ulubione kształty, gotujemy tak żeby były jeszcze lekko twarde...
3/ mięso mielone przyrządzamy tak jak na mielone kotlety, każdy ma swój ulubiony i sprawdzony sposób przyprawiania, dosmakowywania mięsa. Ja używam drobno posiekanej cebulki zeszklonej na oleju i przyprawy do grila. Kiedyś Monika podsunęła mi taki pomysł. Wypróbowałam i przyznaję - rewelacja! Z mięsa wyrabiamy kulki wielkości orzecha włoskiego, obtaczamy w bułce tartej i wrzucamy na wrzącą wodę. Gotujemy kilka minut, pamiętając o mieszaniu żeby nam kulki nie przywarły do garnka;
4/ przygotowujemy sos pomidorowy, dzisiaj, z racji święta pracy, wybrałam drogę na skróty i wykorzystałam gotowy sos pomidorowy z Winiar, nawiasem mówiąc całkiem niezły;
5/ klopsiki układamy w naczyniu żaroodpornym, sos łączymy z warzywami i zalewamy nim klopsiki;
6/ wstawiamy do piekarnika na kilka minut i...zasiadamy do świątecznego obiadu...! Nie zapominając o podaniu kaszy, wygrzewającej się pod kocykiem!

sobota, 23 kwietnia 2016

Caprese i tęsknota za...

Fot. Berenika
Odkąd pamiętam zawsze marzyłam o podróżach...od krótkich wypadów zaczynając na długich wojażach kończąc. Jest jeszcze mnóstwo takich miejsc, w których chciałabym być. Na przykład nadal marzę, że kiedyś pojadę do Włoch. Najbardziej nęci mnie Toskania, z różnorodnością smaków, malowniczymi pejzażami i winem chianti. W miniony czwartek miałam przyjemność prowadzić literacko-kulinarne wydarzenie, w którym kilku mężczyzn przyrządzało dania inspirowane literaturą. Arancini czyli ryżowe kule faszerowane szynką i serem mozzarella, podobne do tych, jakimi zajadał się komisarz Montalbano w książce Camillerego Pomarańczki komisarza Montalbano, przyrządzał Sycylijczyk. Nie mogło być inaczej bo danie jest charakterystyczne właśnie dla tego regionu Włoch. To spotkanie sprawiło, że marzenia zakopane gdzieś na dnie świadomości odżyły...I pewnie dlatego przyrządziłam na kolację sałatkę caprese...Ta bardzo prosta i popularna przekąska z plastrów sera mozzarella i pomidorów, ułożonych naprzemiennie, z dodatkiem bazylii, świeżo mielonego pieprzu i oliwy, sprawiła, że na czas posiłku przeniosłam się w inne miejsce...do Włoch właśnie...

piątek, 22 kwietnia 2016

Telefon zamilkł...

Minął tydzień od chwili gdy odszedłeś...Przeraża mnie myśl, że już nigdy nie usłyszę Twojego głosu w słuchawce telefonu i radosnego  "dzień dobry" ...nie zobaczę twarzy, uśmiechniętej na mój widok...nie napiję się z Tobą kawy...nie popełnimy już razem żadnego tekstu do regionalnej gazety... To wielka strata. W moim sercu zagościł smutek. Jednocześnie jestem wdzięczna losowi, że postawił Ciebie, Przyjacielu,  na mojej drodze. Tyle się od Ciebie nauczyłam...Dziękuję!

piątek, 1 kwietnia 2016

Cena dumy, prima aprilis i biała czapka

Jechałam szybko. Akurat dzisiaj nie dlatego, że lubię, chociaż faktem jest, że uwielbiam szybką jazdę ale tym razem po prostu się spieszyłam więc nie oszczędzałam  pedału gazu. Ktoś wcześniej zaoferował się, że mnie podrzuci więc grzecznie czekałam na umówioną godzinę 9.00, z której zrobiła się 9.20...a moje zdenerwowanie rosło z każdą minutą bo o 10.00 miałam być 30 km dalej...Gdy o 9.25 odebrałam telefon z niewinnym zapytaniem czy już jestem gotowa, zawrzałam...a z ust popłynął komunikat: "pojadę sama"... Wściekła wsiadłam do auta i wcisnęłam pedał gazu! Nie zauważyłam radiowozu, ukrytego w leśnym gąszczu...wyprzedziłam wlokącą się przede mną furgonetkę...i usłyszałam policyjne syreny za plecami...Młody człowiek w białej czapce nie miał ani poczucia humoru, ani tym bardziej nie wykazał zrozumienia dla mojej ważnej misji. Za kilka minut miałam znaleźć się w radiowym studiu... Kontrola trwała pół godziny, łącznie z badaniem stanu trzeźwości, sprawdzaniem dokumentów, oględzinami auta..."Pan Sytuacji" nigdzie się nie śpieszył... Pełen profesjonalizm, można by rzec! Skąd zatem ten niesmak we mnie i dziwne wrażenie, że... Wreszcie przykładnie ukaraną puszczono mnie wolno! Moje życzenia "miłego dnia" potraktowano milczeniem!

niedziela, 13 marca 2016

Kasza jaglana. Drobna rzecz a ile możliwości?!

Kasza jaglana na sypko. Fot. B.C.
Kaszę jaglaną pamiętam z dzieciństwa. Babcia Marianna podawała ją często w postaci zupy mlecznej na śniadanie lub na kolację. Dziadek Jan uprawiał proso, z którego owa kasza powstaje, dlatego kaszy jaglanej w domu dziadków było zawsze pod dostatkiem. Babcia przyrządzała z niej farsz do pierogów, piekła drożdżowe ciasta w najprawdziwszym chlebowym piecu. Uwielbiałam grubo ukrojone rumiane pajdy wypełnione słodkim nadzieniem z kaszy i sera popijane mlekiem z pianką prosto od krowy! Ach...to były czasy! Proste jedzenie! Proste, radosne i beztroskie życie dziecka, spędzającego wakacje na wsi, u dziadków. Wtedy buntowałam się przeciwko temu...teraz wspominam z sentymentem...Kaszę jaglaną, w wersji na słodko, gotowała czasem moja Mama. Posypana cukrem smakowała wybornie. Później, na długie lata, gdzieś zgubiłam ten smak, dorosłam i znowu smak dzieciństwa powrócił. Kaszę jaglaną odkrywam na nowo, wykorzystuję we własnej  kuchni. Czerpię inspirację z życia i doświadczeń innych, sama też eksperymentuję. Tutaj: http://smaczne-zdrowe.blogspot.com/2014/06/kasz-jaglana-na-sypko.html zaprowadził mnie Przyjaciel i pokazał fantastyczny przepis na kaszę jaglaną, ugotowaną  na sypko. Przepis bardzo prosty i nadzwyczaj szybki. Przygotowałam kaszę według zaczerpniętego przepisu, najpierw ogrzewałam ją w suchym garnku, mieszając drewnianą łyżką, gdy zaczęła wydzielać intensywny zapach, zalałam ją wrzątkiem i gotowałam ok. 10 min, mieszając od czasu do czasu, następnie dodałam odrobinę masła i szczyptę soli. Po czym, starym zwyczajem, przejętym od mojej Mamy, pozwoliłam kaszy wygrzewać się pod ciepłym kocem. W międzyczasie przygotowałam zwykłe mielone a także najprostszy sos śmietanowo-czosnkowo- koperkowy. Proporcje składników sosu jak zwykle ustaliłam "na oko" czyli pół na pół śmietana i jogurt naturalny, czosnek przeciśnięty przez praskę i szczypta drobno posiekanego koperku. Wymieszać i gotowe! Nieprawdopodobnie sypka kasza jaglana ozdobiona kleksami sosu, kotlet, ogórek kiszony (z domowej spiżarni, nie ze sklepu!) i... w pół godziny obiad gotowy! Odrobina sosu podkreśliła, zaostrzyłaa nieco delikatny smak kaszy...Kasza jaglana w wersji na słono i na sypko to mój debiut kulinarny...zachwyciłam się...Taka drobna rzecz a tyle możliwości!
Uwagi na marginesie: mięsko drobiowe zdecydowanie lepiej komponowałoby się z delikatnością  smaku kaszy jaglanej...Tak myślę!

sobota, 12 marca 2016

Latte fiołek

Latte fiołek. Fot. JP
Obok fiołka bądź Fijołka nie przechodzę obojętnie. Darzę je osobistym sentymentem. Pewnie dlatego mój wzrok zatrzymał się na kawiarnianej reklamie. "Latte fiołek" poruszyło i skusiło skutecznie! Taką kawę, serwuje jedna z sandomierskich  kawiarenek, w bocznej uliczce tuż przy Rynku. Ponieważ oprócz zasuszonej gałązki (bliżej niezidentyfikowanej rośliny) na próżno szukałam smaku syropu fiołkowego w zwyczajnym latte dlatego nawet nie zapamiętałam nazwy owej kawiarenki. Pomimo braku powalających  walorów smakowych  "latte fiołek" będzie mi się kojarzyło z wygodną kanapą i rozmową z Przyjacielem, taką od serca!
Za to w wirtualnej przestrzeni znalazłam bloga: http://katerina2804.blogspot.com/2013/04/syrop-fiokowy.html a w nim recepturę przyrządzania syropu fiołkowego. I teraz z niecierpliwością czekam aż zakwitną fiołki!

niedziela, 6 marca 2016

Gdzie Ci mężczyźni...?

Od samego rana w mojej głowie rozbrzmiewa piosenka sprzed lat ale jakby ciągle aktualna...Śpiewała ją niezapomniana Danuta Rinn...
Gdzie ci mężczyźni, prawdziwi tacy, mmm, orły, sokoły, herosy!?
Gdzie ci mężczyźni na miarę czasów, gdzie te chłopy!? 

Wczoraj uczestniczyłam w takim, nieco wcześniej urządzonym, święcie kobiet. Sobotnie popołudnie to dobry czas na świętowanie, na małą nagrodę za cały tydzień pracy. Jak się dobrze poszuka to możliwości ku temu jest na prawdę całkiem sporo, również takich które nie wymagają posiadania szeleszczących "drobnych" w kieszeni.  Wydarzenie w Centrum Kultury gdzieś na Lubelszczyźnie, pomyślane jako swoista podróż w czasie do: sukienek w grochy, rajstop i goździków, które obowiązkowo otrzymywały kobiety 8 marca w dniu swojego święta, do octu, musztardy i pasztetowej na półkach sklepowych, do szarości wokół...Podróż bardzo zabawna bo obserwowana  z perspektywy czasu, wykreowana na potrzeby chwili.  Ale, ale...zagalopowałam się...
Nie o realiach PRL-u rzecz miała być ale o mężczyznach! Uderza mnie to i zastanawia mocno już od dawna...Okazja i możliwość sama pcha się w ręce, ogłoszenia i plakaty  aż biją po oczach! Żona czy przyjaciółka mimochodem wspomina o: koncercie, spotkaniu, wydarzeniu, święcie w miejscowym domu kultury, bibliotece, muzeum, kawiarni...Wstęp wolny, atrakcje zapewnione, łącznie z kawą i ciastkiem...Tylko korzystać! A mężczyzna jeden, drugi, dziesiąty - nic! Zero reakcji! Jakby ogłuchł? Jakby stracił umiejętność rozumienia słów? Zastanawiające! Dlaczego? Dlaczego gdy jest okazja sprawić tej drugiej połowie radość, pobyć z nią w innych niż domowe okolicznościach, może też  spotkać z przyjaciółmi, "liznąć nieco kultury". Przy okazji samemu się rozerwać  i jeszcze, co zapewne dla wielu nie jest bez znaczenia, nie uszczuplając przy tym prawie w ogóle zasobów portfela... Dlaczego ów Pan X, Y czy Z nie chce takiej okazji uchwycić, wręcz wykorzystać, zyskując sporo w zamian? Próbowałam podpytywać znajomych mężczyzn...to co mówią to, moim zdaniem,  zwykłe wykręty. Argument o braku środków odpada na starcie bo sporo wydarzeń jest bezpłatnych. Brak czasu też mnie nie przekonuje bo jeżeli w sobotnie popołudnie czy w niedzielę nie ma czasu na pielęgnowanie relacji to znaczy, że nie ma go w ogóle, a to już jest przykra konkluzja i pierwszy krok do...wiadomo! Cóż, zagadka pozostaje zagadką a ja jak nie rozumiałam tak nie rozumiem nadal!
Uwagi na marginesie: moje dociekania nie wykluczają istnienia mężczyzn...takich prawdziwych...mmm...! Oni są! W mniejszości co prawda ale są!!!!

sobota, 27 lutego 2016

Próbki pseudo literackie czyli rzecz o gburach, serze tradycyjnym, serniku jak marzenie i śniadaniu do łóżka!

Fot. B.C.
Śniadanie do łóżka
- Pogięło cię! Śniadanie do łóżka? - Wszędzie okruchy, pościel pozalewana kawą! To nie dla mnie! 
- Proszę...szepnęła nieśmiało...
- To jest jakaś totalnie przereklamowana romantyczna bzdura. Nie zgadzam się! - wykrzykiwał biegając po pokoju. 
- I tak oto czar prysł! - powiedziała bardziej do siebie niż do niego i zanurkowała pod kołdrę. Nie chciała dłużej patrzeć na faceta, który nie ma za grosz wyczucia sytuacji! Żeby robić taką aferę z powodu śniadania? Mógł po prostu powiedzieć, że mu się nie chce albo że jest kulinarnie niepełnosprawny! Zrozumiałaby i sama przygotowała śniadanie dla nich dwojga, a tak? Szkoda gadać... Odetchnęła z ulgą gdy usłyszała zdawkowe: „muszę lecieć!" i nic nie znaczące „zadzwonię”. Wcale nie chciała żeby dzwonił. Owszem było jej przykro...ale...Wyskoczyła z łóżka fałszując słynne ”...facet to świnia...” (przebój zespołu Big Cyc).  Głosu to ona zupełnie nie ma. No i co z tego. Ma za to mnóstwo innych zalet. Potrafi na przykład upiec najlepszy na świecie sernik z truskawkami. Tajemnica tkwi w głównym składniku jakim jest ser, koniecznie od cioci Mieczysławy, Janki albo Wiesi. Chociaż mistrzynią w przyrządzaniu sera metodą tradycyjną jest Mieczysława. Kobieta nowoczesna. Prekursorka sztuki gotowania w niewielkiej wsi na Lubelszczyźnie. Gar mleka ogrzewa się na kuchni, nie za długo bo wtedy ser będzie zbyt suchy, nie za krótko też bo wtedy zamiast sera wyjdzie mało apetyczna breja. Tu potrzebne jest wyczucie. To wielka sztuka, odchodząca w zapomnienie wraz z ludźmi, niestety... Dość, że takiej pokusie jak jej sernik z ciocinego sera nikt nie jest się w stanie oprzeć! Może w lodówce jest jeszcze kawałek, pomyślała z nadzieją. Może ten gbur, który właśnie zatrzasnął za sobą drzwi nie zeżarł wszystkiego. Zaparzyła kawę w ulubionym kubku, usiadła w ulubionym fotelu w pozie zupełnie nie pasującej do statecznej "czterdziestki". Mieszanina smaków, kawy i niebiańskiego wręcz sernika, podziałała kojąco. Gdzieś przecież musi by ten konkretny KTOŚ tylko dla niej...mężczyzna z klasą i wyczuciem, który potrafi dbać o swoją kobietę, pozytywnie zaskakiwać i okazywać uczucia! 

Uwagi na marginesie: W kwestii sera i sernika rzecz jest w 100 procentach autentyczna, co do gbura wspomnianego co to zupełnie nie ma wyczucia, rzecz jest na szczęście tylko fikcją i nie ma odzwierciedlenia w rzeczywistości. Z czego, rzecz jasna, ogromnie się cieszę. A ten konkretny KTOŚ, głęboko wierzę, że istnieje na prawdę a nie jest li tylko wytworem mojej wyobraźni.



piątek, 19 lutego 2016

Literacko, domowo, smacznie...

Pierogi z farszem jarmużowo-serowym. Fot. B.C.

Wróciłam dzisiaj do domu zmęczona, po ciężkim dniu w pracy, głodna i...jak każdy statystyczny Polak w takiej sytuacji...zła! Instynkt poprowadził mnie do kuchni...a tam...na stole ulubiona Kasia Enerlich...A nie, nic z tych rzeczy, Kasia jest dobrze wychowana, nie ma zwyczaju wchodzenia na stół, w dodatku w nie swoim domu...Na stole w mojej kuchni zobaczyłam jej książkę "Pod słońcem prowincji" a obok pierogi, cudnie przyrumienione na masełku. Dzieło mojej Mamy. Co ma książka do pierogów? Ktoś mógłby zapytać. Okazuje się, ze całkiem sporo...lektura stała się inspiracją do przyrządzenia  pierogów z farszem jarmużowo-serowym. Cóż to był za smak...poezja po prostu! Jarmuż mam, od kilku już lat,  w ogrodzie lub w zamrażarce. Przekonała mnie do niego Pani Wanda, kobieta anioł, zakochana w swoim ogrodzie a przy tym fantastyczna gospodyni, która z darów ogrodu warzywnego potrafi wyczarować pyszności. Pani Wanda zasługuje na oddzielną opowieść. Tymczasem z talerza znikały kolejne pierogi, pałaszowane przeze mnie z apetytem...a Mama snuła opowieść o tym jak po lekturze książki Kasi Enerlich postanowiła nakarmić nas takimi trochę literackimi pierogami...
Pierogowa opowieść Mamy
"Rozmroziłam jarmuż, poddusiłam go na maśle z dodatkiem śmietany, doprawiłam do smaku solą, pieprzem i drobno posiekanym czosnkiem. Wystudziłam. Dodałam pokruszony biały ser, prawdziwy, wiejski, od Mietki. No i ulepiłam pierogi". I pomyśleć, że to takie proste danie, te pierogi!
Postać cioci Mietki, siostry mojej Mamy i serów przez nią wyrabianych również zasługuje na odrębny post. Może następnym razem zamieszczę opowiadanie, z wątkiem ciocinego sera, które napisałam dawno temu...
Jarmuż
Jarmuż, warzywo ciągle kulinarnie nieodkryte, znane bardziej ze swoich zalet  dekoracyjnych (piękne karbowane liście) niż odżywczych. Warto zagarnąć go dla siebie. Jest źródłem witamin  K i C, a także wapnia i żelaza. W kuchni można z niego przyrządzać różności. Danie, które cieszy się popularnością w moim domu to francuski quiche (czytaj: kisz). Quiche to: kruche ciasto, wytrawne nadzienie zalane jajeczno-śmietanową masą. Potrawa, która fantastycznie smakuje zarówno na ciepło, jak i na zimno. Można eksperymentować ze składnikami, przyprawami, itp.

A książki Katarzyny Enerlich z cyklu "Prowincja" po prostu warto  przeczytać...Gorąco polecam!


W tej książce, podobnie jak w całym cyklu,  jest mnóstwo inspiracji kulinarnych, gotowych pomysłów na proste i smaczne dania, z wykorzystaniem tego co rośnie w ogrodzie. Miedzy innymi są tu wspominane już pyszne  pierogi z jarmużem.

Czytam tę książkę i zastanawiam się  czy nie traktuję źle mojego ogrodowego jarmużu? Mam zwyczaj kroić liście na paski, uprzednio usuwając ich twarde nerwy, a następnie blanszować we wrzątku i dopiero wtedy poddawać dalszym torturom typu duszenie, mrożenie...

piątek, 12 lutego 2016

Notatki z podróży - Busko Zdrój

Busko Zdrój, ul. 1-go Maja 23
W miejscach, które odwiedzam, szukam regionalnych smaków, zaglądam do zabytkowych kościołów, czasem lubię też obejrzeć miejscową bibliotekę. Pomocne stają się punkty informacji turystycznej, bogate w najróżniejsze mapki, informatory, przewodniki i co najważniejsze komunikatywną i znającą się na rzeczy obsługę. Klimatyczne knajpeczki, urocze kawiarenki dają wytchnienie, odpoczynek dla obolałych stóp i przyjemności dla podniebienia.W Busku dopadło mnie przeziębienie, zebrane na tę okoliczność konsylium orzekło, że najlepszą kuracją będzie grzane wino, serwowane przez sympatyczną barmankę w stylizowanych włoskich wnętrzach klimatycznej Cafe Obssesion. Nomen omen Obssesion szybko stała się naszą obsesją. Zachodziliśmy tu niemal codziennie, głownie na uzdrawiające grzane wino, filiżankę aromatycznej kawy  czy  czekolady z dodatkiem chili o niebiańskim wprost smaku. Tutaj też rozparci na wygodnej kanapie prowadziliśmy długie dysputy na tematy różne...
Wykwintny płatek smakowy. Fot. B.C.
Smak kurortu odnaleźliśmy w sanatorium "Marconi". To bodaj najbardziej okazała budowla, usytuowana w otoczeniu parku zdrojowego. Podobno tym  smakiem zachwycał się król angielski Edward  VII i kompozytor Johann Strauss...Wprawdzie śladów bytności głów koronowanych w Busku nie wytropiliśmy to jednak duch Straussa z całą pewnością unosi się nad miastem...zwłaszcza gdy Orkiestra Zdrojowa daje koncerty... Ów smak kurortu to wykwintny płatek, o delikatnym smaku kokosa lub wanilii. Idealny dodatek do kawy, herbaty...ale też miły prezent dla rodziny czy przyjaciół przywieziony z podróży!


sobota, 23 stycznia 2016

Naleśniki ze szpinakiem

Proste, smaczne i tanie danie to naleśniki ze szpinakiem w sosie serowym
Naleśniki usmażyć według własnej receptury.
Farsz:
szpinak, świeży przelewam wrzątkiem i odciskam, mrożony rozmrażam i odparowuję wodę. Gdy trochę przestygnie dodaję serek "Bieluch" i dosmakowuję czosnkiem (zmiażdżonym lub bardzo drobno pokrojonym). Czasem dodaję odrobinę ziarenek smaku...
Farsz nakładam na naleśniki, zwijam jak krokiety, układam w naczyniu żaroodpornym. Całość zalewam "Przepisem na roladki schabowe w sosie serowym" z Winiar. Wstawiam do piekarnika na ok. 30 min. Wychodzi pyszne danie. Może to być danie samodzielne, ale można też nieco poeksperymentować i podać ze sztuką mięsa...
Niestety zdjęcie dania, dziwnym trafem zniknęło z mojego telefonu...

Czas zrobić coś dla siebie...

zadaj-pytanie.blog.onet.pl
Przypadkowa rozmowa...ot, zwykłe pogaduchy o życiu...przy filiżance kawy...stały się impulsem do tego żeby z codziennego planu dnia, zwanego potocznie kieratem, wykroić 40 minut dla siebie, dla własnego ciała, umysłu i dobrego samopoczucia. Te 40 minut to zadyszka, trochę wylanego potu i zakwasy w udach. Tak było za pierwszym razem czyli we wtorek 19 stycznia 2016 r. To ważna data. To, mam nadzieję, początek czegoś dobrego dla mnie...Dzisiaj, czyli po trzecim 40-minutowym seansie zafundowanym sobie samej zadyszka jakby nieco mniejsza była...za to zadowolenie z siebie samej proporcjonalnie rośnie...Koleżanka wybrała, jej zdaniem, najlepszą dla nas opcję czyli trening pod nazwą Skalpel według Ewy Chodakowskiej. Trzymajcie kciuki żeby wystarczyło nam samozaparcia. samodyscypliny i motywacji...

sobota, 9 stycznia 2016

Placek z cukinii kontra ciasto marchewkowe

Zainspirowana lekturą najnowszej powieści Anny Ficner-Ogonowskiej "Czas pokaże" przedstawiam przepis na najprostsze ciasto na świecie. Nie dość, że przygotowuje się je w ekspresowym tempie, to jeszcze smakuje doskonale! Okazuje się, że cukinię (czego nie wiedziałam zanim nie przeczytałam)  można zastąpić marchewką!
A oto przepis na najprostszy placek z cukinii
Składniki:
2 jaja
1 szklanka cukru
cukier waniliowy
0,5 szklanki oleju
1 szklanka cukinii startej na tarce o grubych oczkach (młodą cukinię można zetrzeć ze skórką, tę nieco bardziej dojrzałą należy obrać ze skórki i usunąć gniazda nasienne)
1-2 szklanki mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1 łyżeczka cynamonu
po 0,5 łyżeczki sody i soli
rodzynki, min. 100 gram, ale im więcej tym lepiej
orzechy (niekoniecznie)
Wykonanie:
Jaja zmiksować z cukrem i cukrem waniliowym, dodać resztę składników, dokładnie wymieszać. Ciasto wylać na blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
Upieczone ciasto można posypać cukrem pudrem. Wybornie smakuje podane z domową konfiturą.
Uwaga:
Podane składniki wystarczą do przygotowania ciasta w małej blaszce lub prodiżu, na blachę o wymiarach: 25x40 cm trzeba podwoić porcję, o wymiarach 40x40 cm - potroić.
Sprawdzanie: 
Żeby sprawdzić czy ciasto się upiekło wystarczy nakłuć je słomką do napojów, jak jest sucha to znaczy, że ciasto można wyjmować z piekarnika.


środa, 6 stycznia 2016

Dylematy... ilość czy jakość?

Ktoś zadał mi pytanie: co wybierasz, 5 lat intensywnego życia w szczęściu i harmonii czy 15 lat udawania, że jesteś zadowolona i spełniona? Bez wahania odpowiedziałam, oczywiście że...i zawahałam się... Skoro mam być szczęśliwa to dlaczego tylko 5 lat? Chcę więcej...czy to już pazerność? zachłanność?