Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 listopada 2017

Mniam! Szybkie racuchy na przekąskę

Fot. B.C.
Czyżby naleśniki?...myślałam przekraczając próg domu...Kuszący aromat prowadził prosto do kuchni...Jestem głodna jak wilk! Oznajmiłam bez wstępów. Mama testowała właśnie racuchy według przepisu swojej siostry Mieczysławy. Mmmm...smakowały doskonale, zarówno te z jabłkiem jak i bez dodatków. Posypane cukrem pudrem z wanilią pachniały cudnie..Pałaszując kolejnego racucha dopytywałam o recepturę. Rzeczywiście dziecinnie proste w wykonaniu. Oto przepis:
Składniki
2 jaja
2 łyżeczki cukru
1 szklanka kefiru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
mąka
2 jabłka
olej do smażenia
Sposób wykonania:
Jaja zmiksować z cukrem, wlać kefir, dodać mąkę i proszek do pieczenia, tak aby powstało ciasto trochę gęściejsze niż na naleśniki. Ciasto nakładać łyżką na patelnię. Smażyć na oleju na złoty kolor. Ciekawy smak uzyskuje się poprzez dodanie do ciasta plastrów jabłka.

niedziela, 12 listopada 2017

Człowiek uczy się całe życie...

Tam gdzie pracuję pojawiło się ogłoszenie o naborze do udziału w warsztatach fotograficzno-filmowych. Miałam zająć się stroną organizacyjną, być na każde zawołanie prowadzącej i uczestników. Pomyślałam, skoro i tak muszę poświęcić czas to czemu nie miałabym "przy okazji" się czegoś nauczyć. Rolę wykładowcy w bychawskiej szkole fotograficzno-filmowej przyjęła  Grażyna Stankiewicz, redaktor naczelna Lubelskiego Magazynu LAJF, dziennikarka, autorka licznych reportaży i filmów dokumentalnych. Miałyśmy przyjemność znać się wcześniej dlatego cieszyłam się bardzo na te spotkania. Jako uczennica byłam trochę oporna. Pani profesor Grażyna musiała używać sobie tylko znanych sztuczek żeby coś ze mnie wydobyć. Niestety, mimo wysiłków,   fachowa terminologia, stosowana w filmie i fotografii, zanim na dobre znalazła miejsce w mojej pamięci już z niej ulatywała. Za to z uwagą podpatrywałam sztuczki stosowane przez znanych scenarzystów, reżyserów i producentów filmowych, z zaciekawieniem słuchałam opowieści z planów filmowych. Świat filmu na dobre mnie wciągnął. Zaintrygowana i zachęcana przez naszą profesor nakręciłam własny film pod tytułem "Kluskowe story". Byłam w nim scenarzystą, operatorem kamery i lektorem. Moim narzędziem pracy był...smartfon. Co z tego, że kariery w światowym filmie nie zrobię? Najważniejsze, że zrobiłam coś co dla mnie osobiście bezcennego, coś co ma dla mnie i mojej rodziny nieocenioną wartość. Zatrzymałam w kadrze  ulotne chwile...Bohaterką  filmu uczyniłam moją Mamę i zwykłe domowe kluski, zagniatane jej ręką. Owe kluski w naszym domu rodzinnym pełniły szczególną rolę. Uwielbiał je mój Tata. Poziom jego zadowolenia mierzyło się częstotliwością pojawiania się klusek na stole. Serwowane były pod różną postacią: jako samodzielne danie czyli kluski z serem okraszone skwareczkami, albo kluski z makiem serwowane czasem podczas kolacji wigilijnej. Były też kluski niezbędnym dodatkiem do niedzielnego rosołu. Gości w naszym domu podejmowało się zawsze pysznym  rosołem i domowymi kluskami, cieniutko pokrojonymi wprawną ręką Mamy. Goście, głównie Ci z miasta byli zachwyceni. Tato, stał na straży tradycji. W naszym domu nie mogło być mowy o profanacji w postaci zaserwowania makaronu kupionego w sklepie do domowego rosołu.  Próbuję, ciągle nieudolnie, nauczyć się sztuki zagniatania i krojenia ciasta, tak żeby powstały cieniutkie niteczki. Mój amatorski film znalazł honorowe miejsce w osobistych filmotekach wnucząt bohaterki.
Droga Grażyno, bardzo Ci dziękuję, za cenne wskazówki, uwagi i opinie i za to że tak skutecznie motywowałaś mnie do pracy nad moim pierwszym w życiu filmem. Nie ostatnim. To dzisiaj wiem na pewno. 
Projekt "Kultura - ubranie szyte na miarę", dofinansowany ze środków Narodowego Centrum Kultury  w ramach programu Kultura-Interwencje 2017", dobiega końca ale nie kończą się prace nad realizacją nowych filmowych pomysłów. Człowiek przecież uczy się całe życie...

środa, 8 listopada 2017

Tarta " w międzyczasie"!

Fot. B.C.
Tego to ja się po sobie nie spodziewałam. Nie dalej jak wczoraj musiałam ugotować obiad. Rzadko mi się to zdarza w środku tygodnia. Tym razem jednak nie miałam wyjścia. Mięsko piekło się w piekarniku, kasza gryczana wygrzewała pod ciepłym kocykiem, kompot z derenia nabierał mocy w dzbanku a ja przez chwilę nie bardzo miałam co robić. Zajrzałam do spiżarni. W koszyku leżało kilka jabłek "szara reneta". Zrobię tartę z jabłkami - pomyślałam i zabrałam się do pracy.
Przepis na ciasto od dawna mam w głowie:
  • ciut mniej niż pół kostki prawdziwego, schłodzonego masła, 1 szklanka mąki, 1 jajo, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, trochę cukru waniliowego, 5 łyżeczek cukru pudru, 3-4 łyżki wody. Wszystko razem zagnieść. Ciasto podzielić na dwie nierówne części. Większą rozwałkować i wyłożyć nim wysmarowaną masłem formę do tarty, drugą część włożyć do zamrażarki;
  • jabłka obrałam ze skórki, pokroiłam na ćwiartki, usunęłam gniazda nasienne i pokroiłam w średniej grubości  plastry. Posypałam cukrem pudrem i cynamonem. Dodałam 2 łyżki kaszy manny. Wymieszałam i wyłożyłam na ciasto. Ciasto zmrożone w zamrażarce starłam  na tarce o dużych oczkach, przykrywając warstwę jabłkową. Wstawiłam tartę do piekarnika. Piekłam w temperaturze 150 *C do uzyskania jasnozłotego koloru. Tartę posypałam cukrem pudrem.                      
Idealnie kruche ciasto w połączeniu z upieczonymi jabłkami, rozpływało się w ustach... Najważniejsze jednak przy okazji przygotowywania tej konkretnej tarty było bardzo przyjemne uczucie podekscytowania, radości z tworzenia czegoś ot tak, mimochodem, przy okazji...i jeszcze  bezcenny obraz  błogości na twarzach, tych którzy mieli okazję posmakować mojej tarty...

niedziela, 5 listopada 2017

Oko w oko z pisarką

Zgłosiłam się do szkoły pisania. W roli nauczycielki Monika A. Oleksa, pisarka, blogerka a nade wszystko fantastyczna kobieta. Wiedziałam to już zanim ją poznałam osobiście. Moje przypuszczenia potwierdziła lektura jej książek i bloga http://magialiterczarslow.blogspot.com/ . Zaś spotkanie oko w oko, sposób bycia, prowadzenia zajęć, zwracania się do uczennic, ciepło emanujące z każdego jej gestu, z każdego słowa...było już tylko dodaniem przysłowiowej  kropki nad "i". Powstał obraz znanej pisarki, prawie idealny. Szkoła, to trzynaście kobiet w różnym wieku, które - jak ja - postanowiły wypróbować siłę swojego pióra. Fantastyczne doświadczenie, super przygoda. Alicjo, Jadwigo, Danusiu, Danuto, Iwonko, Weroniko, Tereso, Martyno, Matyldko, Doroto, Wiki, Ewo dziękuję Wam za cenny czas spędzony razem. I Tobie Moniko, za to że tak naturalnie się z nami zaprzyjaźniłaś i zapędziłaś do twórczej pracy.
Na strychu, podczas porządków, znalazłam pudło listów, ręcznie pisanych, na kartkach z papeterii. Te bardzo osobiste, ważne, wyjątkowe przewiązałam kiedyś czerwoną tasiemką. Pozostałe  poukładałam chronologicznie jeden obok drugiego. Ile to już lat minęło od momentu, w którym powstały aż boję się liczyć...Wtedy pasjami  je pisałam. Do listów mam stosunek szczególny. Kolekcjonuję je, wracam do nich, czytam, układam. Nawet nie zauważyłam kiedy tradycyjne listy zostały zepchnięte na margines, zdominowane przez elektroniczne. Tych ostatnich, nie mogę przewiązać tasiemką ale bez oporów poddają się archiwizacji. Nadal je piszę ale jakby mniej...W to miejsce  naturalnie wpasowały się  artykuły i inne teksty. No i blog. Wychodzi na to, że pisanie jest nieodłącznym elementem mojego życia. Jest jego dopełnieniem. Bywa jego treścią.  Na warsztatach w szkole pisania popełniłam dwa opowiadania. Jedno podczas zajęć nabazgrałam na kolanie, na wyrwanej z notatnika kartce.  Nosiłam je w sobie, potrzebowałam tylko impulsu do jego napisania. Drugie powstawało w mojej głowie przez dłuższy czas, dojrzewało aż znalazło ujście i przybrało odpowiedni kształt. Rzeczywistość miesza się w nich z fantazją, prawda ze zmyśleniem, śmiech z zamyśleniem.