Łączna liczba wyświetleń

sobota, 22 grudnia 2018

Ogrody anielskie...

Fot. Daniel
Kawa, uwielbiana, bez której trudno przeżyć dzień, w jednej chwili traci smak, zatrzymuje się gdzieś w przełyku jakby była głazem, ciężkim i twardym a nie aromatycznym płynem. Jak to możliwe? Dźwięk przychodzącej wiadomości, mimo że wdziera się w przyjacielską pogawędkę trzech kobiet, nie zapowiada niczego złego. Jeszcze nie…Tymczasem w małym tarnobrzeskim mieszkaniu, w każdym zakamarku widać troskliwą rękę Wandy, jej  artystyczne upodobania i próbki prac, haftowane obrazy, gobeliny, bibeloty najróżniejsze, przycupnięte tu i tam. Jan, z telefonem w dłoni, krąży po mieszkaniu, rozgląda się, nasłuchuje. Tak bardzo chciałby usłyszeć jej kochany głos... To miał być prosty zabieg. Fakt, Wanda chorowała od dawna, jej serce było takie słabe. Lekarze zapewniali, że po zabiegu odzyska siły. Coś jednak poszło nie tak!

piątek, 28 września 2018

Wampiry są wśród nas

Rys. Karo_Lina
Cykl "Zmierzch" Stephenie Meyer, traktujący o wampirach, przeczytałam jednym tchem, mimo że zazwyczaj nie pociąga mnie tego typu literatura. Jednak wartka akcja, ciekawie zbudowana fabuła, intrygujące postacie nie pozwoliły mi oderwać się od lektury. Pewnie czytałabym dalej gdyby nie koniec tomu piątego i jednocześnie koniec sagi. Mimo tego chwilowego, literackiego zauroczenia, wampiry jako stworzenia demoniczne, które żywią się ludzką krwią,  to nie moja bajka. Zdecydowanie nie moja! Ciekawe zaś jest to, że wampiry mogą być też  emocjonalne i energetyczne. Te wprawdzie gardzą ludzką krwią za to wysysają energię i zatruwają emocje. Coraz częściej pojawiają się w literaturze psychologicznej a ta z kolei bardzo mnie pociąga. Nietrudno się domyślić, że skoro owe stworzenia są  przedmiotem zainteresowania psychologów to oznacza, że  można się na nie natknąć na ulicy, w tramwaju, w pracy, urzędzie itp. Niektórzy z nas (o zgrozo!) "hodują" energetyczne wampiry nawet we własnych domach. Bynajmniej nie po to żeby zaoszczędzić na rachunkach za energię.

niedziela, 23 września 2018

Kto powiedział, że ketchup musi być pomidorowy?

Fot. B.C.
Gdy mówimy "keczup", wyobrażamy sobie sos pomidorowy o wyrazistym, łagodnym bądź ostrym smaku i ciemnoczerwonej barwie. To, że zakodowaliśmy sobie w świadomości, że keczup powstaje z pomidorów wcale nie oznacza, że nie można go przyrządzić z...zielonej cukinii! Otóż można. Sprawdziłam to. Smak - doskonały, barwa - osobiście mnie nie zachwyciła, za to aromat mieszaniny przypraw...poezja! Moje kubki smakowe były zachwycone. Pierwsze testy cukiniowego ketchupu jako dodatku do grillowanych mięs,  prowadzone na grupie przyjaciół, uzyskały najwyższe noty, w skali od 1 do 10 było to 10!
Przepis dostałam od pani Joli. Trochę go zmodyfikowałam i ...kilka słoiczków cukiniowego ketchupu zasiliło zasoby domowej spiżarni.

niedziela, 5 sierpnia 2018

Jabłoń jak...członek rodziny

Fot: Patryk
Oprowadzając mnie po ogrodzie, Krzysio powiedział: "a teraz przedstawiam Ci mojego brata". Rozejrzałam się wokół, przetarłam oczy. Nic to nie pomogło. Oprócz wielkiego drzewa orzechowego, ciut zmaltretowanego przez czas,  i Krzyśka, wpatrującego się we mnie dziwnym wzrokiem nie widziałam nikogo. To niemożliwe żebym tak nagle i w dodatku wybiórczo oślepła. Na wszelki wypadek pogrzebałam w torebce w poszukiwaniu okularów. Drugie oczy też nic nie pomogły. Nadal nikogo, poza nami, nie widziałam. Słyszałam tylko odgłosy rozmów dobiegające z innej części ogrodu. Musiałam mieć nadzwyczaj głupią minę bo Krzysiek w końcu się nade mną ulitował i wyjaśnił: ten orzech jest jak brat! Rośnie w tym ogrodzie odkąd pamiętam. Przez lata dawał cień ale i wsparcie finansowe. Po takim oświadczeniu zbaraniałam do reszty. Jak to finansowe? ...Ano tak, ciągnął swoją tajemniczą opowieść Krzysiek., jednego roku orzechów było tyle, że za pieniądze z ich sprzedaży kupiliśmy materiał na budowę domu! 
Wtedy, traktowanie drzewa jak członka rodziny uznałam za przejaw Krzysiowego dziwactwa. Do czasu...

niedziela, 29 kwietnia 2018

Pokrzywowe pesto mniam!

Fot. B.C.
O zaletach zielonego pesto z pokrzywy opowiadała mi kiedyś zaprzyjaźniona fryzjerka Ania. Wtedy z przymrużeniem oka słuchałam jej zachwytów nad walorami smakowymi tej prostej potrawy. W internecie znalazłam mnóstwo najróżniejszych  przepisów. Ciągle nie byłam przekonana. Musiałam widocznie dojrzeć do wykorzystania tej wojowniczej  rośliny w mojej kuchni.  I stało się. Dzisiaj. Zaopatrzona w rękawiczki i miskę wyruszyłam na poszukiwania. Długo nie musiałam szukać. Młode, wojownicze pokrzywy są wszędzie. Nawet przez rękawiczki udało im się potraktować mnie swoją parzącą bronią. Ale co tam, jak to mówią "będę zdrowsza". Zrywałam młode listki z wierzchołków roślin. Dostępne w sieci receptury maksymalnie uprościłam, dopasowując do moich upodobań i aktualnej zawartości spiżarni. Liście płukałam kilkakrotnie w zimnej wodze. Następnie przelałam wrzątkiem żeby zneutralizować parzące właściwości. Po tym zabiegu z dość sporej miski liści została zaledwie garść mieszcząca się w dłoniach.

środa, 4 kwietnia 2018

Dzwonek do drzwi. Historii z czerwonymi butami w tle odcinek siódmy

Justyna! Co się stało? Wchodź, proszę. Lepiej nie mogłaś trafić. Właśnie nakryłam do stołu. Czeka nas prawdziwa uczta. Zupa krem z buraków. Lubisz? - Na widok zapłakanej Justyny, słowotok popłynął z ust Kamili. Metoda odwracania uwagi od problemów była sprawdzonym sposobem na tamowanie łez. Mieszkanie Kamili było najlepszym gabinetem terapeutycznym w mieście a ona najlepszą terapeutką, mimo że terapeutką nigdy nie była i nie zamierzała być. Kamila miała coś takiego w sobie, że ludzie otwierali się przed nią i powierzali jej największe tajemnice. Wiedzieli o tym chyba wszyscy bliżsi i dalsi jej znajomi. Z zawodu i z zamiłowania Kamila była dziennikarką, aktualnie wolnym strzelcem. Pisywała teksty do kilku magazynów jednocześnie. Nigdy nie zajmowała się psychoterapią, chociaż psychologią interesowała się od zawsze. Za to, jak nikt inny, potrafiła słuchać. Nie wymądrzała się, nie udzielała światłych rad, tylko po prostu słuchała tego co aktualnie nieszczęśliwy "ktoś" miał do powiedzenia. I, o dziwo, często zanim monolog dobiegł końca, tragedia stawała się jakby mniejsza.

poniedziałek, 26 marca 2018

Życzliwość wpleciona w wielkanocną palmę

Każdy ma takie miejsce na ziemi, do którego chętnie wraca. My mamy takich kilka. Jednym z nich jest Bogucin, mała miejscowość w gminie Garbów. Za każdym razem gdy na horyzoncie pojawia się napis drogowy "Bogucin" mamy wrażenie jakby otulał nas płaszcz życzliwości, serdeczności i otwartości. Mieszkają tu ludzie, w towarzystwie których tracimy poczucie czasu. Słoneczne popołudnie palmowej niedzieli kusi żeby spędzić trochę czasu w dobrym towarzystwie. Decyzję podejmujemy błyskawicznie. Jedziemy do Bogucina.
No i jak zwykle nasz pobyt przeciąga się do późnych godzin nocnych. Do tego jeszcze pani Hala obdarowuje nas wyjątkowym prezentem - przecudnej urody palmą, w narodowych barwach, własnoręcznie wykonaną. Cudo! Nie mogę od niej oderwać wzroku...

wtorek, 20 marca 2018

Pieczone buraki. Historii z czerwonymi butami w tle odcinek szósty

Fot. B.C.
Mmmmm....Kamila przeciągnęła się rozkosznie. Przez trzy ostatnie dni niemal nie wychodziła z łóżka. Odespała chyba wszystkie zaległości  z ostatnich miesięcy. Może nawet wyspała się na zapas. Jeżeli to możliwe. Czuła, że już czas wygrzebać się z legowiska, posprzątać, zmienić pościel, wywietrzyć mieszkanie i zjeść coś dobrego. Zupa krem z pieczonych buraków! Już dawno chciała sprawdzić jak smakuje. No to do dzieła! Kamila wskoczyła w ulubiony dresik i pobiegła do piwnicy po buraki. Umyła je i wstawiła do piekarnika. Zabrała się za porządki: zmieniła pościel, wyniosła do kuchni i umyła całą baterię kubków, które zgromadziła  na nocnej szafce. Te trzy dni były jak życie w jakimś innym wymiarze, wyłączyła myślenie i wcisnęła przycisk "regeneracja", spała, piła herbatki, zjadała coś prostego co nie wymagało specjalnych przygotowań, najczęściej kanapkę, i znowu spała. Nie zdawała sobie sprawy, że intensywna praca w ostatnich miesiącach aż tak ją wyczerpała. W sumie, to może i dobrze się stało. Nie chciała zwolnienia, nawet była zła na nadgorliwość tej młodej lekarki, która uparła się żeby zrobiła sobie kilkudniową przerwę w pracy.  Tymczasem okazuje się, że bardzo potrzebowała odpoczynku. Dzisiaj czuła wdzięczność dla tej lekarki. Musi jej podziękować. Piotr na pewno ma do niej kontakt.

poniedziałek, 12 marca 2018

Parzybroda czyli powrót do smaków dzieciństwa

Fot. B.C.
Jadzia zaskakuje mnie przy każdym spotkaniu. Raz jest to spotkanie z książką w tle, innym razem warsztaty z tworzenia lapbooków, wspominki przy ognisku albo...smaki właśnie. Życzliwością, uśmiechem i otwartością na innych ludzi ona i jej mąż budują wokół siebie przyjazną przestrzeń, w której chce się przebywać. Dlatego zajechaliśmy jednego razu z wizytą. Nie sposób było przejeżdżać tuż obok i nie odwiedzić dawno niewidzianych przyjaciół.  Doświadczamy staropolskiej gościnności. Na stole pojawiają się różne smaki, m.in. już dawno przeze mnie zapomniana parzybroda. Czasem gotowała ją babcia. Ale to było tak dawno... To jest pyszne! Wymiatamy całą michę błyskawicznie.
Do domu wracamy zaopatrzeni w przepis, taki na oko. Oto on: 
  • 5-6 ziemniaków ugotować w lekko osolonej wodzie
  • 1/2 główki kapusty, poszatkować i ugotować. Jadwiga przyrządza parzybrodę zazwyczaj przy okazji przygotowywania gołąbków bo wtedy zostaje jej trochę liści kapusty
  • cebulę pokroić w kostkę i podsmażyć na maśle, doprawić mieloną papryką i majerankiem
  • boczek pokroić i wysmażyć chrupiące skwareczki
  • przyprawy: sól, pieprz, zioła prowansalskie, vegeta, ewentualnie inne według własnych upodobań
Ziemniaki odcedzić, kapustę odsączyć z wody, dodać  przyprawy i wszystko razem utłuc tłuczkiem do ziemniaków. Dodać skwareczki, wymieszać. I danie gotowe. Jeszcze lepiej smakuje następnego dnia. Parzybroda odsmażona na patelni.... Mmmmniam!

Okołokawiarniane perypetie czyli historii z czerwonymi butami w tle odcinek piąty

Wystarczyło kilka chwil żeby sytuacja w kawiarni wróciła do normy. Kelner błyskawicznie posprzątał potłuczone szkło i wymienił nakrycia, zacierając ślady zamieszania. Justyna wytłumaczyła zaistniałą sytuację i zaproponowała, że pokryje straty. W odpowiedzi otrzymała paczuszkę ze słodkościami z dedykacją szybkiego powrotu do zdrowia dla Kamili. Justyna opuszczała kawiarnię pełna niepokoju o dziewczynę, którą przypadek postawił na jej drodze. Miała nadzieję, że Piotr szybko się odezwie. Jakby na zawołanie w torebce zadźwięczała jej komórka.
- Gdzie Ty jesteś do cholery! Godzinę temu miałaś być w domu. Obiadu jak zwykle nie ma. Czy Ty choć raz nie mogłabyś zachować się jak żona?  Usłyszała wściekły syk swojego męża. Aż się wzdrygnęła. Nie było sensu się tłumaczyć. Kacper zawsze miał swoje własne wytłumaczenie jej spóźnienia, braku obiadu na czas czy nie dość dobrze zaopatrzonej lodówki. Jego zdaniem to zawsze była złośliwość i chęć zrobienia jemu, Kacprowi, na złość. A on przecież wypruwał sobie żyły dla niej.

poniedziałek, 5 marca 2018

Ze szpitala na golonkę. Historii z czerwonymi butami w tle odcinek czwarty.

Wreszcie dwoje przypadkowych, ni to znajomych, ni nieznajomych, dotarło na Plac Katedralny. Ukochane volvo Piotra stało na swoim miejscu. Pilot otworzył im drzwi, a on pomógł Kamili usadowić się wygodnie na tylnej kanapie. Już zapinał pasy gdy zabrzęczała komórka. Spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił Przemek. Ciągle wściekły na przyjaciela odruchowo odebrał. Usłyszał jego roześmiany głos.
- Piter, gdzie Ty się podziewasz?  Dokąd cię zaniosły moje ulubione półbuty?
- Nie mam czasu na pogawędki. Jadę do szpitala z kobietą, którą uszkodziłem przez te twoje durne buty! - uciął rozmowę Piotr. Przemek od razu zmienił ton.
- Jedź na SOR do szpitala przy al. Kraśnickiej. Moja nowa dziewczyna ma dzisiaj dyżur. Już do niej dzwonię. Zajmie się wami. Pytaj o  doktor Dorotę Grad.
- Dzięki Przemo!

sobota, 3 marca 2018

Dzień pisarza. Próbki (chyba literackie)

Charakterystyczny gwizd komórki, oznajmiający nadejście smsa  zadziałał jak budzik.  Jego treść również. Przyjaciel napisał: "czy wiesz, że dzisiaj jest Międzynarodowy Dzień Pisarza? Wstawaj, napisz coś i świętuj!". Aga zadumała się przez chwilę nad treścią wiadomości...Pisarka ze mnie żadna - pomyślała,  ale... napisać w tym dniu coś mogę. Tym bardziej, że jest sobota. Dzień, teoretycznie wolny od pracy. Tej zawodowej, prace domowe miały w nosie wolny dzień i domagały się ich wykonania właśnie dzisiaj. Przeciągnęła się leniwie a potem jakby dostała energetycznego kopa wyskoczyła z łóżka. W kuchni znalazła przygotowaną przez Mamę owsiankę. W sam raz na śniadanie. Automatycznie odfajkowywała niezbędne czynności, jedno pranie wyciągnęła z pralki i rozwiesiła na strychu, drugie włożyła do pralki, po czym jak zawodowa czarownica odpaliła turbo miotłę żeby przepędzić pająki i rozprawić się z kotkami kurzu. ...Wtem do jej uszu doleciało charakterystyczne bim bam...Dzwonek u drzwi wdarł się w sobotni rytm. Pobiegła otworzyć. Za drzwiami stał uśmiechnięty Jan. A ona w wyciągniętym dresie, nieumalowana, z włosami w nieładzie...
- Przyjechałem zamocować Ci umywalkę w łazience bo boję się, że któregoś dnia spadnie Ci na stopy.
- Wejdź, proszę. Mocno zaskoczona Aga otworzyła szerzej drzwi wpuszczając gościa do wnętrza domu. Napijesz się kawy? - zapytała prowadząc go do kuchni. Taki był układ mieszkania. Kuchnia była jego sercem. Nie sposób było wejść do domu nie wstępując do kuchni. Może trochę to dziwne ale w jej domu tak było i już.
- Marze o kawie - odpowiedział i wręczył jej paczuszkę. Poczuła delikatną nutę  przypraw korzennych .
- Piernik - ni to zapytała, ni stwierdziła Aga. Nie mów, że sam upiekłeś? - dodała
- Sam, i owszem, ale kupiłem. Jan roześmiał się serdecznie.

niedziela, 25 lutego 2018

Przypadki Kamili. Historii z czerwonymi butami w tle odsłona trzecia

Kamila wierzyła, że w życiu nie ma przypadków. Jeżeli coś się zdarza to nie dzieje się to bez powodu. Nawet jeżeli w danej chwili trudno doszukać się głębszego sensu to wcale nie znaczy, że on nie istnieje. Myśl o kawie w ulubionej caffee w towarzystwie dwojga nieznajomych była nader kusząca. W końcu należało jej się jakieś zadośćuczynienie za tego loda, porzuconego na  deptaku. Może  kawa podziała też kojąco na ramię, w którym czuła coraz bardziej rwący ból. Justyna myślała podobnie. Na jej ulubionej torebce, mimo zabiegów, pozostała plama. Szkoda. To była najlepsza torebka, jaką miała, w dodatku obrzydliwie droga. Ale była tak śliczna i tak oryginalna, że gdy Justyna ją wypatrzyła na wystawie sklepowej, nie mogła się oprzeć. Wydała fortunę żeby tylko ją mieć. Niestety nie nacieszyła się nią długo bo jakaś oferma obrzuciła ją lodami. Ech...z drugiej strony,  to przecież,  tylko torebka...

wtorek, 20 lutego 2018

Czerwone półbuty i jedwabna chusteczka. Odsłona druga

Czerwone półbuty? Nigdy! To nie w jego stylu. Czerwone szpilki na damskich stopach prezentowały się pięknie. Kobietom dodawały uroku, wdzięku i seksapilu ale żeby on sam paradował w czerwonych butach! Nie ma takiej opcji. To przecież takie niemęskie. Z naganą w oczach patrzył na facetów w obcisłych spodniach, czerwonych butach i z przyklejoną do głowy czapką, której nie zdejmowali nawet w łóżku. Śmieszyło go to i w duchu kpił sobie z takich stylizacji. Umiarkowanie sportowa elegancja to był jego styl. Piotr miał swoje przyzwyczajenia i zasady. Nigdy na przykład się nie zakładał. Tym razem jednak, złamał zasadę. Uległ. Przyjaciel nazwał go sztywniakiem bo nie chciał skakać przez płot w parku gdy któregoś wieczoru wracali obaj z degustacji drinków. Przemek uparł się żeby skrócili sobie drogę powrotną forsując ogrodzenie parku. Gdy Piotr zaprotestował dowiedział się, że jest sztywniakiem i smutasem. Takie słowa z ust przyjaciela od piaskownicy zabolały. Wtedy zrobili ten głupi zakład. Następnego dnia Piotr miał przyjść do pracy w czerwonych półbutach Przemka. Buty były o dwa numery za duże. żeby ich nie zgubić Piotr założył dwie pary skarpetek i mocno zaciągnął sznurówki. Przez cały dzień wstydził się okropnie. Starał się nie wychodzić z biura żeby nikt nie widział tych okropnych butów. A ta szuja, Przemek co chwila wpadał do gabinetu i pod byle pretekstem zmuszał Piotra do opuszczenia kryjówki. Tym sposobem wszyscy chcąc i nie chcąc  "podziwiali" modową metamorfozę zawsze nienagannie ubranego Piotra. Niektórzy patrzyli z niedowierzaniem, inni wybuchali śmiechem a pozostałym było to zupełnie obojętne. Gdy Przemek bawił się doskonale, Piotr liczył godziny, minuty do końca dnia. Wreszcie wybiła godzina 16.00. Mógł iść do domu żeby cisnąć w kąt to czerwone okropieństwo.

sobota, 17 lutego 2018

Jedwabna chusteczka. Historii z czerwonymi butami w tle odsłona pierwsza

Kamila szła niespiesznie lubelskim deptakiem, rozglądała się  i uśmiechała do przechodniów. Lubiła takie chwile. Traktowała je jak najlepszy eksperyment. Uśmiechała się do obcych ludzi na ulicy i obserwowała ich reakcje. Za każdym razem okazywało się, że ogromna większość ma z tym problem. No bo nie wiadomo jak reagować na kobietę, która szczerzy się do obcych. Czego chce? O co jej może chodzić? Niektórzy, na wszelki wypadek udają, że własne myśli absorbują ich tak bardzo, że nie dostrzegają niczego i nikogo wokół. Inni rozglądają się nerwowo na boki, sprawdzając do kogo ta kobieta się uśmiecha? Do głowy im nie przyjdzie, że właśnie do nich!  Pewnie są i tacy co myślą sobie "wariatka jakaś", śmieje się jak "dziad do sera". Na szczęście, w miażdżącej mniejszości, to fakt, ale jednak są - i to jest optymistyczne -  tacy co w naturalny sposób na uśmiech odpowiadają uśmiechem. Kamila prowokowała uśmiechem. Zmuszała ludzi żeby na nią popatrzyli. Uwielbiała przeglądać się w oczach napotkanych ludzi jak w lustrze. Za każdym razem widziała inną siebie. Lustra oczu były tak różne.

sobota, 27 stycznia 2018

Pomiędzy dobrem a podłością

Sobotni wieczór, ciepło domu, kubek rozgrzewającej herbaty z imbirem, pigwą, goździkami, plastrem pomarańczy i sokiem malinowym, do tego  książka ulubionej ostatnio autorki. A w perspektywie niedziela i tak bardzo upragnione "nic nie muszę". Powoli pozbywam się napięć minionego tygodnia, uspokajam się i wyciszam. Dobrze mi tak...Patrzę na projekt kuchni, wykonany fachową ręką mojej Pani Inżynier, speca od projektowania mebli. Zamykam oczy i wyobrażam sobie niedzielne śniadanko w takiej kuchni, widnej, z jasnymi meblami i piecem kaflowym, na którego wyburzenie się nie zgodziłam. Ten piec  to taki symboliczny łącznik pomiędzy tym co było a tym co jest teraz. Strażnik ciągłości...trwania... Dobrze jest się otulić domem, schować w nim przed światem. Świat jednak nie daje się tak łatwo odstawić na boczny tor. Zaglądam na stronę przyjaciół z jednej z podlubelskich wsi. Darzę to miejsce wielkim sentymentem bo jeszcze do niedawna była to wieś, w której mieszkańcy potrafili zgodnie, ramię w ramię  razem ubarwiać wspólną rzeczywistość. Coś się jednak stało niedobrego, coś się popsuło....Bezinteresowność, pasja społecznikowska, chęć działania dla dobra wspólnego, pragnienie pokazania  innym tego ich małego skrawka świata jako ciekawego miejsca, opisywanie, dokumentowanie, utrwalanie  przeszłości przed zapomnieniem - tak bardzo komuś się nie spodobały, że postanowił tę lokalną inicjatywę w postaci strony internetowej zrównać z ziemią. Tak sobie myślę, jak bardzo trzeba być emocjonalnie ubogim, żeby całą swoją ponadprzeciętną inteligencję, wiedzę i umiejętności zamieniać w trujący jad, wytwarzany przeciwko grupie ludzi, którzy oddają serce swojej miejscowości bo zwyczajnie, tak po ludzku kochają to miejsce. Dobro jest zbyt delikatne, zbyt szlachetne żeby mogło stawać do walki wręcz z podłością. W końcu jednak i tak zwycięży!  A podłość będzie musiała, z podkulonym ogonem i brzemieniem wstydu, uciekać tam gdzie pieprz rośnie. Wierzę w to z całej siły!

czwartek, 18 stycznia 2018

Co z tego, że brzydki?

Fot. B.C.
Facet nie musi być ładny! Wystarczy że będzie mądry.
-  Eustachy Rylski, czytała pani? - Hmmm, raczej nie. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą i... pobiegłam do biblioteki w poszukiwaniu czegokolwiek. Na półce stały "Człowiek w cieniu" i "Wyspa". Chyba nie były zbytnio rozchwytywane. Wypożyczyłam obie. Mimo, że zdjęcie autora na okładce nie zachęcało. No cóż, wstydzę się, ale wtedy pomyślałam sobie "Rylski, ależ Ty brzydki jesteś ". Ale co tam, przecież chciałam przeczytać co autor napisał a nie go oglądać. Przeczytałam  i... zachwyciłam się. Przeczytałam...to niedobre określenie. Ja się delektowałam lekturą, smakowałam każde słowo...Z tak piękną polszczyzną już dawno nie miałam do czynienia. Potem jeszcze zdarzyło mi się, zdaje się,  na Targach Książki, z bliska zobaczyć pisarza, w którym pomimo "nienachalnej urody" zakochałam się od pierwszego przeczytanego zdania...No cóż, moje wrażenia po konfrontacji zdjęcia z rzeczywistością, potwierdziły się, wręcz przybrały na sile. Ale co tam! Uroda jest tylko przyjemnym ale mało istotnym dodatkiem. To co istotne kryje się zupełnie gdzie indziej. Rylski to nie jest pisarz, który wysypuje książki z rękawa. Pisze mało ale za to jak pisze! Gdzieś po drodze wśród moich lektur znalazł się  "Warunek" i "Po śniadaniu"  a ostatnio "Obok Julii". "Po śniadaniu" to zbiór opowiadań, perełek wśród krótkich literackich form. Nie lubię  opowiadań z tej prostej przyczyny, że zbyt szybko się kończą, jednak do tego niewielkiego objętościowo zbioru, wracałam kilkakrotnie, pomimo tej mojej urojonej niechęci.  Eustachy, ciekawe jak się zdrabnia to imię? Żart. Nie ma takiej potrzeby. Już nie ma. Poczucie piękna a zwłaszcza ocena męskiej urody chyba z wiekiem się zmienia a może to pan Rylski z wiekiem wyprzystojniał? Dzisiaj gdy oglądam go na wizji widzę o wiele, wiele więcej niż tylko powierzchowność...stwierdzam, że to naprawdę mądry facet, któremu - jak sam mówi - najlepiej wychodzi pisanie. Uroda nie ma z tym nic wspólnego. Gdybym dzisiaj po raz pierwszy zobaczyła zdjęcie autora, pomyślałabym raczej "Rylski, ależ ty jesteś interesujący".

Ps. Dziękuję, Panie Władku, za to,  że wiele lat temu  zaraził mnie pan  "Rylskim" a pana drogi Autorze przepraszam, że początkowo nie dostrzegłam oryginalności rysów twarzy.

poniedziałek, 1 stycznia 2018

2017 i przyszywana córka

2017 - przypadkowa kombinacja cyfr 2, 0, 1, 7 czy ważna data, pod którą kryje się COŚ? Cokolwiek by to nie było i jakby to nie nazwać  zapamiętam to na długo z kilku powodów. Oto niektóre z nich.
Powód nr 1
Mam za sobą debiut, literacki, zbiorowy - to fakt, ale jednak debiut! Niejako przy okazji dostałam w prezencie coś czego nie da się przedstawić w żadnej ze znanych mi jednostek miar. Cóż to takiego? To szczególny rodzaj  bliskości i zażyłości, to delikatna jeszcze nitka przyjaźni, to porozumienie, zrozumienie i pragnienie żeby sięgać wyżej - tam gdzie dotąd nie miało się odwagi zapuścić...
Na kiermaszu przedświątecznym widziałam świecące kolorowym światłem zabawki. Sprzedawca mówił, że są to miecze mocy. Zapatrzyłam się na nie i zamyśliłam nad moim osobistym mieczem mocy. Zderzenie z pisarką Moniką A. Oleksa to było to! Tak - zderzenie. Zwykłym spotkaniem "tego czegoś" z całą pewnością nazwać się nie da. Monika jest jak klucznik, który nosi przy sobie klucze do serc ludzi. Z potężnego pęku bezbłędnie wybiera ten właściwy. Jak ona to robi? Zastanawiam się po raz kolejny... Z odmętów zamyślenia wyrywa mnie zniecierpliwiony głos sprzedawcy.
 - To ile mieczy zapakować?
- Dziękuję, odpowiedziałam zawstydzona, odłożyłam najładniejszy, błękitny miecz mocy i odeszłam odprowadzana niechętnym wzrokiem człowieka, którego właśnie pozbawiłam zarobku.
Powód nr 2
Córka, która tak naprawdę nie jest moją córką. Jak to możliwe? Jestem szczęściarą  mam dwie córki. Tę prawdziwą, moją, kochaną, cudowną i tę  wprawdzie nie moją,  ale bliską mojemu sercu, którą traktuję jak moją własną, młodszą córkę. Obie, to śliczne, młode kobiety o  nadzwyczaj dojrzałym spojrzeniu na świat. Patrzę na nie i nie mogę się nadziwić jak to możliwe, że są.
Ale jest to fakt podobnie jak to, że właśnie minął 2017 rok. Powodów, dla których to był wyjątkowy rok jest jeszcze kilka ale jeszcze nie dojrzałam do tego  żeby wszystkie wyjawić...
Konkluzja
Wielkie odliczanie, wystrzały korków od szampana i fajerwerki już za nami. Teraz już można zaczynać wszystko od początku. Planować, postanawiać, układać...żyć! Czerpać pełnymi garściami z oferty świata i niejako w rewanżu obdarowywać świat sobą - tą jedyną, niepowtarzalną, unikatową cząstką wszechświata.