Łączna liczba wyświetleń

sobota, 27 czerwca 2015

Zastanawiające...

Jak to jest? Gdy jestem radosna, uśmiechnięta, otwarta na innych, gotowa parzyć kawę, słuchać zwierzeń, wspierać, pocieszać, pomagać...wokół jest cała masa ludzi...Gdy zaś to mnie dopada chandra i smutek stoi u drzwi...nagle wokół robi się pusto! Zastanawiające...

sobota, 20 czerwca 2015

O Jasiu Wędrowniczku, kelnerze jak marzenie i konkurencji smaków słów kilka

Słabość do męskiej obsługi kelnerskiej w restauracjach mam od dawna. Nie bez powodu...ale o tym później. O wiele dłużej trwa moja fascynacja literaturą! Chociaż do Konopnickiej szczególną sympatią nigdy nie pałałam aż do...pewnego czerwcowego dnia! Mam za to szczególne upodobanie do próbowania regionalnych smaków miejsca, do którego trafiam. W ostatni weekend, z sympatycznym towarzystwem zawędrowałam do  Rymanowa na Podkarpaciu, a konkretnie do  zajazdu o literackiej nazwie Jaś Wędrowniczek. Lubię chłopczynę bo i mnie samej nierzadko  "...dziwnie ciasne się zdawały bielonego domku ściany..." i jak on często powtarzam sobie  "Wiem co zrobię! Podróżnikiem będę sobie!".  Ilekroć nadarza się okazja pakuję torbę i w drogę... A w podróży, wiadomo, jeść czasem też trzeba. Wiadomo też, że z wiekiem człowiek robi się wygodny więc żeby się posilić wstępuje do restauracji, rozsiada się wygodnie i czeka aż go obsłużą... Pojawił się bezszelestnie...sprężysty, wyprostowany, z twarzą o uprzejmym i zarazem nieprzeniknionym wyrazie twarzy, odziany w twarzowy uniform. Mój towarzysz zagadnął o smaki regionalne a konkretnie o żur na zakwasie, o którym mówiono nam już wcześniej, że jest potrawą regionalną. KELNER zdawał się nie słyszeć naszych tęsknot za żurem...zaproponował...flaki. Moja reakcja była natychmiastowa. Negatywna rzecz jasna. Inaczej być nie mogło. Nie omieszkałam głośno wypowiedzieć prawdy oczywistej: jeżeli flaki to tylko lubelskie! Dyskretnie spiorunował mnie wzrokiem. Po czym, podjął rzuconą rękawicę...niemal natychmiast pojawiły się przed nami miseczki pełne flaków, parujących, rozsiewających wokół grzybowy aromat...gdy lekko zaskoczeni wpatrywaliśmy się w wyrazistą  barwę dania, ON pojawił się znowu, dzierżąc w dłoniach...o rany! przeraziłam się nie na żarty!  kij do bejsbola (?) Czyżby to miał być argument przemawiający za wyższością flaków rymanowskich nad lubelskimi...uff, to tylko moja wyobraźnia płata mi figle, narzędzie twardych argumentów okazało się młynkiem... do pieprzu. "Państwo pozwolą?" - usłyszeliśmy...po czym drobinki pieprzu mielonego, z nadzwyczajną gracją, na naszych oczach trafiły do zupy...Zaintrygowana zaczerpnęłam łyżką odrobinę, smakując z ciekawością ale i obawą...potem jeszcze raz i jeszcze...zaskoczył mnie wyczuwalny aromat grzybów, zachwyciła pozorna delikatność smaku, który z każdą kolejną łyżką podnoszoną do ust stawał się intensywny, wyrazisty, doskonały! Przez krótką chwilę toczyłam wewnętrzną walkę pomiędzy "kulinarnym patriotyzmem" a rozkoszą podniebienia! Na dźwięk niewinnego pytania: "czy smakowało?" poderwałam się z miejsca, uścisnęłam dłoń KELNERA i rozpłynęłam w zachwytach nad wyjątkowością smaku...w zamian spłynął na mnie uśmiech  pod tytułem "a nie mówiłem". Po czym zostałam przedstawiona rodzinie właściciela restauracji i poproszona o powtórzenie poematu na cześć rymanowskich flaków, co ku zadowoleniu wszystkich uczyniłam... Rozsmakowaliśmy się  jeszcze w króliczych wątróbkach na sosie jabłkowym z calvadosem, pierogach o różnych smakach, podanych z różnymi sosami...Ucztę zakończyliśmy czekoladową rozpustą, ciasto brownie i mrożona kawa... Nie bez powodu KELNER jest wyróżniony wielkimi literami. Standardy obsługi klientów ciągle zmieniają się na lepsze, i dobrze. Jednak, z tak wyjątkową  obsługą, spotkałam się po raz pierwszy...KELNER nadzwyczaj taktownie i z klasą pełnił honory domu. Jakby czytał w naszych myślach. Pojawiał się ilekroć był potrzebny, gotów spełniać nasze życzenia, niezwykle pomocny przy wyborze dań... Takim subtelnym, nienarzucającym się sposobem zachowania, kulturą i czymś trudnym do zdefiniowania w zachowaniu, o sprawności w działaniu nie wspominając, sprawił, że  czuliśmy się jak w gościnie u dawno niewidzianych przyjaciół. Pewnie dlatego zabawiliśmy tam trochę dłużej niż planowaliśmy...Bo też i miejsce o wyjątkowym klimacie zachęca do przebywania, odwiedzania...widać, że gospodarze dbają o każdy szczegół...I co równie ważne ceny przyzwoite. Gorąco polecam: restauracja/hotel Jaś Wędrowniczek, Rymanów; http://jas-wedrowniczek.pl/
I jeszcze słowo wyjaśnienia: w tekście wykorzystałam fragmenty wiersza Marii Konopnickiej "O Jasiu Wędrowniczku".


poniedziałek, 15 czerwca 2015

Tajemnice kryształowej karafki

Kryształowa karafka, a w niej złoty płyn...rozlany do kieliszków wydziela przyjemny aromat...rzadko kto potrafi go zidentyfikować. A gdy wymieniam główny składnik każdy kręci głową z niedowierzaniem, że ze zwykłego "bzioku"...ups! z czarnego bzu można zrobić coś tak pysznego! Pomysł wraz z próbką napoju przyniósł kiedyś nasz regionalny Król Nalewek, pan Wiesiek! No i się porobiło! Zaraził mnie i jeszcze parę innych osób pasją wytwarzania... próbowania...ulepszania... smakowania! Początkowo testowaliśmy co tylko się dało! Teraz nieco zbastowaliśmy bo to jednak dość kosztowne hobby.  Każdy przygotowuje coś extra, co najbardziej urzeka jego własne podniebienie... Tę konkretną nalewkę przygotowuję ze względu na jej nieocenione walory zdrowotne, na przeziębienie jest po prostu idealna! Kieliszeczek przed snem działa lepiej niż niejeden medykament. Przyrządza się ją najczęściej w czerwcu bo wtedy kwitnie czarny bez...z nadejściem jesiennych chłodów w spiżarni czeka gotowe lekarstwo!

Oto przepis na nalewkę z kwiatu czarnego bzu:
50 kiści (baldaszków) kwiatu czarnego bzu, zerwanych w okresie kwitnienia, w pogodny dzień, np. taki jak dzisiaj
trzy cytryny, w tym dwie dobrze wyszorować i pokroić w plastry; jedną obrać ze skórki i również pokroić w plastry.
Przygotować syrop z 1,5 litra wody i 1 kg cukru, wystudzić
Kwiaty pozbawione łodyg włożyć do słoja, przekładając je plastrami cytryn. Zalać zimnym syropem. Odstawić na 2-3 dni w chłodne miejsce. Następnie sok zlać filtrując przez gazę, dodać 1 litr spirytusu, sok z trzech limonek. Głębię smaku tego wyjątkowego trunku uzyskuje się dzięki dodaniu startego korzenia arcydzięgla w proporcjach: pół łyżeczki na litr nalewki. Odstawić na miesiąc, co jakiś czas wstrząsając słojem. Po czasie wstrząsów odstawić jeszcze na miesiąc żeby nalewka się "uspokoiła" czyli sklarowała. Po czym odcedzić znad osadu, osad przefiltrować przez bibułkę...ja używam zwykłego ręcznika papierowego...i połączyć z nalewką. Tak przygotowana powinna dojrzewać przez kolejny miesiąc...ale jak każda nalewka im starsza tym lepsza...!

wtorek, 2 czerwca 2015

Chłodnik...

Kolejny raz zajrzałam do stosunkowo nowej, na mapie Lublina, restauracji o swojskiej nazwie "Od kuchni". Byłam głodna jak wilk, zamówiłam policzki wołowe, mój towarzysz tylko chłodnik... Po chwili, przy naszym stoliku pojawił się szef kuchni by namówić również mnie na chłodnik, twierdząc, że koniecznie powinnam spróbować bo udał mu się tak, że aż sam jest zdziwiony... To była pierwsza dobra decyzja podjęta przeze mnie tego dnia... Chłodnik marzenie, chłodnik poezja smaku...aż gęsty od warzyw. Były tam soczyste pomidory, odrobina zielonego ogórka, rzodkiewka pokrojona w zgrabne paseczki i mnóstwo zieleniny: szczypiorek, natka pietruszki, koperek...z wyrazistą choć delikatną nutą czegoś ostrego... Moje osobiste próby przyrządzania chłodnika, podejmowane podczas ubiegłorocznych wakacji, zakończyły się...delikatnie mówiąc...lekkim grymasem na twarzach domowników. Teraz znowu wróciła mi ochota na "wariacje na temat chłodnika". Może ktoś mi w tym pomoże, podpowie, podzieli się doświadczeniem? Będę wdzięczna!