Wreszcie dwoje przypadkowych, ni to znajomych, ni nieznajomych, dotarło na Plac Katedralny. Ukochane volvo Piotra stało na swoim miejscu. Pilot otworzył im drzwi, a on pomógł Kamili usadowić się wygodnie na tylnej kanapie. Już zapinał pasy gdy zabrzęczała komórka. Spojrzał na wyświetlacz. Dzwonił Przemek. Ciągle wściekły na przyjaciela odruchowo odebrał. Usłyszał jego roześmiany głos.
- Piter, gdzie Ty się podziewasz? Dokąd cię zaniosły moje ulubione półbuty?
- Nie mam czasu na pogawędki. Jadę do szpitala z kobietą, którą uszkodziłem przez te twoje durne buty! - uciął rozmowę Piotr. Przemek od razu zmienił ton.
- Jedź na SOR do szpitala przy al. Kraśnickiej. Moja nowa dziewczyna ma dzisiaj dyżur. Już do niej dzwonię. Zajmie się wami. Pytaj o doktor Dorotę Grad.
- Dzięki Przemo!
Doktor Dorota zajęła się Kamilą z nadzwyczajną troską. Obejrzała, osłuchała, opukała, ostukała, przebadała, zleciła prześwietlenie, dała zastrzyk przeciwbólowy, a nawet zabawiła pacjentkę rozmową. Po czym obejrzała zdjęcie rtg i...kazała Piotrowi zawieźć żonę do domu, ułożyć wygodnie w łóżku i otoczyć opieką przez kilka najbliższych dni. Kamila już otwierała usta żeby zaprzeczyć, sprostować, że ona nie ma męża a Piotr to zupełnie obcy człowiek, który potrącił ją na ulicy. Nie zdążyła bo Piotr już wylewnie dziękował pani doktor, nawet sobie z nią żartował jakby znał ją od wieków.
- Musi nas pani kiedyś odwiedzić z Przemkiem, pani doktor - powiedział na koniec i uśmiechnął się promiennie do Kamili.
- Co on wyprawia? - pomyślała Kamila ale tak na prawdę było jej wszystko jedno. Najważniejsze, że nic jej nie jest. Pani doktor powiedziała, że jeszcze przez kilka dni może odczuwać lekki dyskomfort wywołany naciągnięciem "czegoś tam" i najlepiej żeby odpoczęła i przez jakiś czas nie forsowała tej ręki. Dla pewności wypisała tydzień zwolnienia.
- Dokąd teraz pani sobie życzy? - zapytał Piotr tonem rasowego taksówkarza.
- Na dobrą golonkę, poproszę. Zgłodniałam.
- Hmmm... Piotr zamruczał coś niezrozumiale, podrapał się po głowie i uśmiechnął do swoich myśli. Wreszcie kobieta z krwi i kości! W swoim życiu znał tylko jedną taką, która miała odwagę publicznie się przyznać do tej typowo męskiej słabości. To było w poprzedniej pracy. Katarzyna była starsza od niego o jakieś 10 lat, była kobietą z klasą, może nie była jakoś szczególnie urodziwa ale miała to COŚ co sprawiało, że żaden mężczyzna nie był w stanie przejść obok niej obojętnie. Miała też fantastycznego męża, urocze dzieciaki i jak na ironię była szefową Piotra. A on, jako świeżo upieczony inżynier, był zachwycony i pracą, i szefową. Chyba nawet podkochiwał się w niej skrycie. Fascynowała go. Była taka kobieca i taka naturalna. Potem spotykał na swojej drodze panny, powierzchownie piękne, nienagannie ubrane, z perfekcyjnym makijażem, które wiecznie się odchudzały, a każdą wolną chwilę spędzały przed lustrem. Nudził się przy nich... U kobiet cenił inteligencję, naturalność w zachowaniu i urocze krągłości w wyglądzie. Ta dziewczyna, którą poznał w tak niefortunnych okolicznościach, spełniała te kryteria.
- Jedziemy? - pytanie Kamili przerwało rozmyślania...
- Tak, proszę pani, jedziemy. Proszę zapiąć pasy i rozsiąść się wygodnie. Na miejscu będziemy za 40 minut. Mam nadzieję, że się pani nie spieszy. Piotr przyjął oficjalny ton.
- Jestem na zwolnieniu. Mam cały tydzień wolnego.
- No to w drogę. Piotr wykonał błyskawiczny przegląd restauracji, w których serwowano golonkę. Wybrał karczmę "Biesiada" w Wojciechowie. To miejsce poleciła mu kiedyś Katarzyna. Przyjeżdżał tu z chłopakami na męskie spotkania. Golonkę podawali tu rewelacyjną. Piotr miał nadzieję, że Kamili też będzie smakowała.
Odległość z Lublina do Wojciechowa pokonali błyskawicznie. Trochę rozmawiali, trochę milczeli. I co dziwne, milczenie żadnemu z nich nie przeszkadzało. Było takie naturalne. W karczmie, poza nimi, nie było nikogo. Kelnerka przywitała ich z uśmiechem. Rozpoznała Piotra. Był tu częstym bywalcem. Przyjeżdżał zawsze w towarzystwie kilku przystojnych chłopaków. Lubiła ich, kulturalni, grzeczni. Wypełniali wnętrze karczmy śmiechem i radością. Obsługiwała ich z przyjemnością. Zawsze też zostawiali suty napiwek. Podała tym dwojgu karty dań i usunęła dyskretnie, dając czas na dokonanie wyboru.
- Poproszę golonkę, surówkę z marchewki, opiekane ziemniaki i... Kamila zawahała się przez chwilę...i piwo, dodała już pewniej.
- Dla pana to co zwykle? - zapytała kelnerka, zwracając się z uśmiechem do Piotra. - Tak, poproszę, i jeszcze zieloną herbatę. Urządzamy sobie tutaj męskie spotkania. Fajne miejsce. Dobre jedzenie. Miła obsługa. W pobliżu jest wieża ariańska z fantastycznym muzeum kowalstwa. Jest tu tez kuźnia, w której można samodzielnie spróbować wykuć własne szczęście...Piotr zawiesił głos. Kamila wpatrywała się w niego zaciekawiona, czekając na ciąg dalszy opowieści. Tymczasem kelnerka postawiła przed nimi półmiski z jadłem. Kamila przełknęła głośno ślinę. Przyrumieniona na grillu zgrabna goloneczka leżała na półmisku otulona rumianymi ziemniaczkami i paseczkami marchewki. Tuż obok przycupnęły kleksy musztardy i chrzanu. Mmmm...zamruczała Kamila z zadowoleniem. To jest pyszne! - dodała z pełnymi ustami. Z nie mniejszym apetytem Piotr pałaszował swoją porcję, przyglądając się jednocześnie dziewczynie. Sposób w jaki kobieta je, wiele o niej mówi. Kamila jadła normalnie. Nie "dziubała" widelcem w potrawie, nie odsuwała na bok z wyraźnym obrzydzeniem, chrupiącej skórki lecz przeżuwała ją z lubością.
Piotr popatrzył na czerwone półbuty, które ciągle miał na nogach...i cała złość na Przemka wyparowała w jednej chwili...
Przystanek "czterdziestka" nie wziął się znikąd. Delektuję się swoją 40-tką, cieszę dojrzałością, świadomością atutów i zalet, możliwością spełniania marzeń. Piszę ten blog bo pisanie jest dla mnie jak oddychanie. Będzie w nim o codzienności, zwyczajnie pięknej, o radości czerpanej z drobiazgów, o przeczytanych książkach, o podróżach, o odkrywaniu nowych smaków, miejsc, wrażeń...To jest jak poemat na cześć najpiękniejszego okresu w życiu...
Łączna liczba wyświetleń
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Te przycupnięte kleksy... poezja!
OdpowiedzUsuńBylam w Wojciechowie ze trzy lata temu na miedzynarodowych spotkaniach kowali, przywieźlismy stamtąd podkowę, ale nie miałam okazji spróbować golonki w "Biesiadzie"...
OdpowiedzUsuńTo trzeba koniecznie tam wrócić i rozsmakować się w daniach serwowanych w "Biesiadzie"
UsuńI na wieży ariańskiej też byliśmy, podziwialiśmy wytwory sztuki kowalskiej
OdpowiedzUsuń