Przystanek "czterdziestka" nie wziął się znikąd. Delektuję się swoją 40-tką, cieszę dojrzałością, świadomością atutów i zalet, możliwością spełniania marzeń. Piszę ten blog bo pisanie jest dla mnie jak oddychanie. Będzie w nim o codzienności, zwyczajnie pięknej, o radości czerpanej z drobiazgów, o przeczytanych książkach, o podróżach, o odkrywaniu nowych smaków, miejsc, wrażeń...To jest jak poemat na cześć najpiękniejszego okresu w życiu...
Łączna liczba wyświetleń
niedziela, 31 grudnia 2017
Śnieżynki. Próbki już literackie. Odsłona pierwsza
Wybiegła z domu.Musiała do ludzi. Pustka wielkiego domu przytłoczyła ją tak bardzo, że aż zabrakło jej tchu. Czuła, że musi uciekać, inaczej się udusi. W pośpiechu narzuciła na siebie ulubiony kożuszek z kapturem. Złapała jeszcze torebkę i ...za plecami usłyszała tylko trzask zamykanych z impetem drzwi. Szła szybko, prawie biegła. Byle do ludzi, byle dalej stąd. Gorące łzy paliły jej policzki. W oddali widziała już zgiełk ulicy, sylwetki ludzi, świąteczne iluminacje...Przyśpieszyła kroku. Jak desperatka biegła w kierunku światła. Ulica przyjęła ją jak swoją, wchłonęła w siebie, otuliła gwarem. Zadrżała. W pośpiechu nie zabrała szalika. Chłód polizał jej szyję. Zatrzymała się. Wystawiła twarz w kierunku ulicznej lampy w nadziei, że ten blask ją ogrzeje. Wpatrzona w przestrzeń zachwyciła się wirującymi śnieżynkami. Ich kształty przypominały frywolitki, przed laty dziergane zręcznymi rękoma babci. Zapomniała o chłodzie. Wspomnienia otuliły ją ciepłym płaszczem. Babcia kochała ją najbardziej ze wszystkich swoich wnucząt. Przywołała w pamięci jej postać, niesforne kosmyki włosów wymykające się spod chustki i uśmiech rozjaśniający tę doświadczoną życiem twarz, w momencie gdy ona jako mała dziewczynka pojawiała się w zasięgu wzroku. Babci już nie ma. Pozostało tylko kilka zdjęć i pojedyncze epizody w zakamarkach pamięci. Śnieżynkowe cuda natury spadały na jej twarz, topiąc się w gorącym potoku łez. O dziwo, osuszając je... Dlaczego płakała? Dlaczego dzisiaj chciała się schować. Zniknąć. Przeczekać? Ludzie wokół gdzieś się spieszyli dokądś zmierzali. Mieli określony, cel i kierunek. Jedni, z wypisanym na twarzy pragnieniem żeby jak najszybciej znaleźć się w zaciszu domowym, zmierzali w sobie tylko znanym kierunku. Inni, z charakterystyczną gorączką świąteczną w oczach, obładowani niezliczoną ilością paczek, paczuszek, toreb i torebeczek, otwierali drzwi kolejnego sklepu...Pozostali patrzyli z politowaniem na tych nieszczęśników i niewypowiedzianym pytaniem na ustach: Ludzie dokąd tak biegniecie? I po co? Wśród tych wszystkich ludzi była ONA, w ten wieczór pozbawiona planu, celu, kierunku...a zarazem bezpieczna. Otulona tłumem, anonimowa cząstka ulicznej masy. Tutaj każdy był zajęty swoimi sprawami, nikt nie zadawał trudnych pytań i nie czekał na odpowiedź. Tego potrzebowała. Cichej obecności. Bez pytań i bez odpowiedzi.
piątek, 29 grudnia 2017
Śledzie "mniam" na dwa sposoby
Śledzie lubię. Gdy przychodzi jesień, robi się coraz chłodniej to niemal automatycznie nachodzi mnie ochota na nie. Minionej jesieni odwiedzałyśmy z dziewczynami przyjaciół w Bogucinie. Jadzia poczęstowała nas własnoręcznie przyrządzonymi śledziami. Zachwyciła mnie w nich wyraźnie wyczuwalna i zarazem łagodna nuta słodyczy...Z dodatkiem chleba upieczonego przez Agnieszkę stanowiły przekąskę idealną. Śledzie z suszonymi pomidorami z kolei to efekt kulinarnych fantazji i szukania smaków kilku osób...
Śledzie na dwa sposoby
Marynata:
0,5 l. wody
200 ml. octu
1 łyżeczka cukru
liść laurowy, ziele angielskie
2 cebule
1 - 1,5 kg płatów śledziowych
Składniki zalewy zagotować. Dodać pokrojoną cebulę. Odstawić do wystygnięcia.
Zimną zalewą zalać śledzie pokrojone w kawałki i ułożone w słoju. Odstawić na 2-3 dni.
Po tym czasie wyjąć śledzie z octowej zalewy i...dokonać wyboru i postępować według wskazówek.
Wersja 1. przepisana z zeszytu Jadzi
Cebulę, najlepiej tę cukrową, pokroić w drobną kostkę. W szklanym słoju układać na przemian: śledzie, cebulka, śledzie, cebulka itd. Można dodać trochę majeranku i świeżo zmielonego pieprzu. Nie zaszkodzi też dodać listek laurowy i ziele angielskie. Całość zalać oliwą.
Wersja 2. z suszonymi pomidorami
Postępować jak wyżej. Dodatkowo jeszcze przekładać śledzie pokrojonymi w paseczki "suszonymi pomidorami z żurawiną w oleju z ziołami" (Ole!). Można je kupić praktycznie w każdym lepiej zaopatrzonym sklepie. Całość zalać oliwą z ziołami, pozostałą po wyjęciu pomidorów. Uzupełnić zwykłą oliwą. Ja dodałam olej kujawski bo taki akurat miałam pod ręką.
I znowu, tak przygotowane śledzie odstawić w bezpieczne miejsce do "przegryzienia" się. Dotyczy to zarówno wersji pierwszej jak i drugiej.
Przyrządzone w ten sposób śledzie są pyszne. Cebulka cukrowa dodaje im delikatności i słodyczy. Żurawina i pomidory zapewniają wyjątkowość smaku. olej z dodatkiem ziół dodaje aromatu. Przygotowywałam je na Wigilię. Zostały spałaszowane ze smakiem.
Jadwigo, dziękuję Ci za przepis.
Śledzie na dwa sposoby
Marynata:
0,5 l. wody
200 ml. octu
1 łyżeczka cukru
liść laurowy, ziele angielskie
2 cebule
1 - 1,5 kg płatów śledziowych
Składniki zalewy zagotować. Dodać pokrojoną cebulę. Odstawić do wystygnięcia.
Zimną zalewą zalać śledzie pokrojone w kawałki i ułożone w słoju. Odstawić na 2-3 dni.
Po tym czasie wyjąć śledzie z octowej zalewy i...dokonać wyboru i postępować według wskazówek.
Wersja 1. przepisana z zeszytu Jadzi
Cebulę, najlepiej tę cukrową, pokroić w drobną kostkę. W szklanym słoju układać na przemian: śledzie, cebulka, śledzie, cebulka itd. Można dodać trochę majeranku i świeżo zmielonego pieprzu. Nie zaszkodzi też dodać listek laurowy i ziele angielskie. Całość zalać oliwą.
Wersja 2. z suszonymi pomidorami
Postępować jak wyżej. Dodatkowo jeszcze przekładać śledzie pokrojonymi w paseczki "suszonymi pomidorami z żurawiną w oleju z ziołami" (Ole!). Można je kupić praktycznie w każdym lepiej zaopatrzonym sklepie. Całość zalać oliwą z ziołami, pozostałą po wyjęciu pomidorów. Uzupełnić zwykłą oliwą. Ja dodałam olej kujawski bo taki akurat miałam pod ręką.
I znowu, tak przygotowane śledzie odstawić w bezpieczne miejsce do "przegryzienia" się. Dotyczy to zarówno wersji pierwszej jak i drugiej.
Przyrządzone w ten sposób śledzie są pyszne. Cebulka cukrowa dodaje im delikatności i słodyczy. Żurawina i pomidory zapewniają wyjątkowość smaku. olej z dodatkiem ziół dodaje aromatu. Przygotowywałam je na Wigilię. Zostały spałaszowane ze smakiem.
Jadwigo, dziękuję Ci za przepis.
poniedziałek, 25 grudnia 2017
Świateczny minimalizm a siła tradycji
![]() |
Fot. B.C |
poniedziałek, 27 listopada 2017
Mniam! Szybkie racuchy na przekąskę
![]() |
Fot. B.C. |
Składniki
2 jaja
2 łyżeczki cukru
1 szklanka kefiru
1 łyżeczka proszku do pieczenia
mąka
2 jabłka
olej do smażenia
Sposób wykonania:
Jaja zmiksować z cukrem, wlać kefir, dodać mąkę i proszek do pieczenia, tak aby powstało ciasto trochę gęściejsze niż na naleśniki. Ciasto nakładać łyżką na patelnię. Smażyć na oleju na złoty kolor. Ciekawy smak uzyskuje się poprzez dodanie do ciasta plastrów jabłka.
niedziela, 12 listopada 2017
Człowiek uczy się całe życie...
Tam gdzie pracuję pojawiło się ogłoszenie o naborze do udziału w warsztatach fotograficzno-filmowych. Miałam zająć się stroną organizacyjną, być na każde zawołanie prowadzącej i uczestników. Pomyślałam, skoro i tak muszę poświęcić czas to czemu nie miałabym "przy okazji" się czegoś nauczyć. Rolę wykładowcy w bychawskiej szkole fotograficzno-filmowej przyjęła Grażyna Stankiewicz, redaktor naczelna Lubelskiego Magazynu LAJF, dziennikarka, autorka licznych reportaży i filmów dokumentalnych. Miałyśmy przyjemność znać się wcześniej dlatego cieszyłam się bardzo na te spotkania. Jako uczennica byłam trochę oporna. Pani profesor Grażyna musiała używać sobie tylko znanych sztuczek żeby coś ze mnie wydobyć. Niestety, mimo wysiłków, fachowa terminologia, stosowana w filmie i fotografii, zanim na dobre znalazła miejsce w mojej pamięci już z niej ulatywała. Za to z uwagą podpatrywałam sztuczki stosowane przez znanych scenarzystów, reżyserów i producentów filmowych, z zaciekawieniem słuchałam opowieści z planów filmowych. Świat filmu na dobre mnie wciągnął. Zaintrygowana i zachęcana przez naszą profesor nakręciłam własny film pod tytułem "Kluskowe story". Byłam w nim scenarzystą, operatorem kamery i lektorem. Moim narzędziem pracy był...smartfon. Co z tego, że kariery w światowym filmie nie zrobię? Najważniejsze, że zrobiłam coś co dla mnie osobiście bezcennego, coś co ma dla mnie i mojej rodziny nieocenioną wartość. Zatrzymałam w kadrze ulotne chwile...Bohaterką filmu uczyniłam moją Mamę i zwykłe domowe kluski, zagniatane jej ręką. Owe kluski w naszym domu rodzinnym pełniły szczególną rolę. Uwielbiał je mój Tata. Poziom jego zadowolenia mierzyło się częstotliwością pojawiania się klusek na stole. Serwowane były pod różną postacią: jako samodzielne danie czyli kluski z serem okraszone skwareczkami, albo kluski z makiem serwowane czasem podczas kolacji wigilijnej. Były też kluski niezbędnym dodatkiem do niedzielnego rosołu. Gości w naszym domu podejmowało się zawsze pysznym rosołem i domowymi kluskami, cieniutko pokrojonymi wprawną ręką Mamy. Goście, głównie Ci z miasta byli zachwyceni. Tato, stał na straży tradycji. W naszym domu nie mogło być mowy o profanacji w postaci zaserwowania makaronu kupionego w sklepie do domowego rosołu. Próbuję, ciągle nieudolnie, nauczyć się sztuki zagniatania i krojenia ciasta, tak żeby powstały cieniutkie niteczki. Mój amatorski film znalazł honorowe miejsce w osobistych filmotekach wnucząt bohaterki.
Droga Grażyno, bardzo Ci dziękuję, za cenne wskazówki, uwagi i opinie i za to że tak skutecznie motywowałaś mnie do pracy nad moim pierwszym w życiu filmem. Nie ostatnim. To dzisiaj wiem na pewno.
Projekt "Kultura - ubranie szyte na miarę", dofinansowany ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu Kultura-Interwencje 2017", dobiega końca ale nie kończą się prace nad realizacją nowych filmowych pomysłów. Człowiek przecież uczy się całe życie...
Droga Grażyno, bardzo Ci dziękuję, za cenne wskazówki, uwagi i opinie i za to że tak skutecznie motywowałaś mnie do pracy nad moim pierwszym w życiu filmem. Nie ostatnim. To dzisiaj wiem na pewno.
Projekt "Kultura - ubranie szyte na miarę", dofinansowany ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach programu Kultura-Interwencje 2017", dobiega końca ale nie kończą się prace nad realizacją nowych filmowych pomysłów. Człowiek przecież uczy się całe życie...
środa, 8 listopada 2017
Tarta " w międzyczasie"!
![]() |
Fot. B.C. |
Przepis na ciasto od dawna mam w głowie:
- ciut mniej niż pół kostki prawdziwego, schłodzonego masła, 1 szklanka mąki, 1 jajo, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, trochę cukru waniliowego, 5 łyżeczek cukru pudru, 3-4 łyżki wody. Wszystko razem zagnieść. Ciasto podzielić na dwie nierówne części. Większą rozwałkować i wyłożyć nim wysmarowaną masłem formę do tarty, drugą część włożyć do zamrażarki;
- jabłka obrałam ze skórki, pokroiłam na ćwiartki, usunęłam gniazda nasienne i pokroiłam w średniej grubości plastry. Posypałam cukrem pudrem i cynamonem. Dodałam 2 łyżki kaszy manny. Wymieszałam i wyłożyłam na ciasto. Ciasto zmrożone w zamrażarce starłam na tarce o dużych oczkach, przykrywając warstwę jabłkową. Wstawiłam tartę do piekarnika. Piekłam w temperaturze 150 *C do uzyskania jasnozłotego koloru. Tartę posypałam cukrem pudrem.
niedziela, 5 listopada 2017
Oko w oko z pisarką
Zgłosiłam się do szkoły pisania. W roli nauczycielki Monika A. Oleksa, pisarka, blogerka a nade wszystko fantastyczna kobieta. Wiedziałam to już zanim ją poznałam osobiście. Moje przypuszczenia potwierdziła lektura jej książek i bloga http://magialiterczarslow.blogspot.com/ . Zaś spotkanie oko w oko, sposób bycia, prowadzenia zajęć, zwracania się do uczennic, ciepło emanujące z każdego jej gestu, z każdego słowa...było już tylko dodaniem przysłowiowej kropki nad "i". Powstał obraz znanej pisarki, prawie idealny. Szkoła, to trzynaście kobiet w różnym wieku, które - jak ja - postanowiły wypróbować siłę swojego pióra. Fantastyczne doświadczenie, super przygoda. Alicjo, Jadwigo, Danusiu, Danuto, Iwonko, Weroniko, Tereso, Martyno, Matyldko, Doroto, Wiki, Ewo dziękuję Wam za cenny czas spędzony razem. I Tobie Moniko, za to że tak naturalnie się z nami zaprzyjaźniłaś i zapędziłaś do twórczej pracy.
Na strychu, podczas porządków, znalazłam pudło listów, ręcznie pisanych, na kartkach z papeterii. Te bardzo osobiste, ważne, wyjątkowe przewiązałam kiedyś czerwoną tasiemką. Pozostałe poukładałam chronologicznie jeden obok drugiego. Ile to już lat minęło od momentu, w którym powstały aż boję się liczyć...Wtedy pasjami je pisałam. Do listów mam stosunek szczególny. Kolekcjonuję je, wracam do nich, czytam, układam. Nawet nie zauważyłam kiedy tradycyjne listy zostały zepchnięte na margines, zdominowane przez elektroniczne. Tych ostatnich, nie mogę przewiązać tasiemką ale bez oporów poddają się archiwizacji. Nadal je piszę ale jakby mniej...W to miejsce naturalnie wpasowały się artykuły i inne teksty. No i blog. Wychodzi na to, że pisanie jest nieodłącznym elementem mojego życia. Jest jego dopełnieniem. Bywa jego treścią. Na warsztatach w szkole pisania popełniłam dwa opowiadania. Jedno podczas zajęć nabazgrałam na kolanie, na wyrwanej z notatnika kartce. Nosiłam je w sobie, potrzebowałam tylko impulsu do jego napisania. Drugie powstawało w mojej głowie przez dłuższy czas, dojrzewało aż znalazło ujście i przybrało odpowiedni kształt. Rzeczywistość miesza się w nich z fantazją, prawda ze zmyśleniem, śmiech z zamyśleniem.
Na strychu, podczas porządków, znalazłam pudło listów, ręcznie pisanych, na kartkach z papeterii. Te bardzo osobiste, ważne, wyjątkowe przewiązałam kiedyś czerwoną tasiemką. Pozostałe poukładałam chronologicznie jeden obok drugiego. Ile to już lat minęło od momentu, w którym powstały aż boję się liczyć...Wtedy pasjami je pisałam. Do listów mam stosunek szczególny. Kolekcjonuję je, wracam do nich, czytam, układam. Nawet nie zauważyłam kiedy tradycyjne listy zostały zepchnięte na margines, zdominowane przez elektroniczne. Tych ostatnich, nie mogę przewiązać tasiemką ale bez oporów poddają się archiwizacji. Nadal je piszę ale jakby mniej...W to miejsce naturalnie wpasowały się artykuły i inne teksty. No i blog. Wychodzi na to, że pisanie jest nieodłącznym elementem mojego życia. Jest jego dopełnieniem. Bywa jego treścią. Na warsztatach w szkole pisania popełniłam dwa opowiadania. Jedno podczas zajęć nabazgrałam na kolanie, na wyrwanej z notatnika kartce. Nosiłam je w sobie, potrzebowałam tylko impulsu do jego napisania. Drugie powstawało w mojej głowie przez dłuższy czas, dojrzewało aż znalazło ujście i przybrało odpowiedni kształt. Rzeczywistość miesza się w nich z fantazją, prawda ze zmyśleniem, śmiech z zamyśleniem.
sobota, 7 października 2017
Dyniowa zupa krem
![]() |
Zupa w talerzu. Fot. B.C. |
Składniki:
Dynia ok. 2 kg
2 l.bulionu drobiowego lub warzywnego. Dorota preferuje warzywny a mnie bardziej odpowiada drobiowy ale to indywidualna kwestia
2 cebule
3-4 marchewki
2 ziemniaki
listek i ziele angielskie
kilka ząbków czosnku
świeży lub mrożony koperek
pomidory krojone bez skórki (mogą być z puszki)
Przyprawy: imbir, gałka muszkatołowa, papryka, kurkuma, pieprz, sól
Sposób przyrządzania:
Dynię umyłam, pokroiłam na ćwiartki, wydrążyłam gniazda nasienne, obrałam ze skórki, opłukałam pod bieżącą wodą, pokroiłam w kostkę
Cebulę również obrałam i pokroiłam w kostkę, marchewkę w półtalarki a czosnek w paski
Na patelnię wlałam trochę oleju, zeszkliłam na nim cebulę, dodałam listek laurowy. ziele angielskie i czosnek a także marchew i dynię. Dusiłam przez kilka minut.
Zagotowałam bulion. Dodałam warzywa z patelni, ziemniaki starte na tarce o grubych oczkach, pomidory z puszki i przyprawy. Gotowałam do miękkości warzyw. Na koniec wszystko zmiksowałam blenderem. Podawałam z uprażonymi płatkami migdałów. Ot, zupa dla smakoszy, lekka, aksamitna w kontakcie z językiem i podniebieniem. W kwestii podania są różne szkoły, jedni podają tę zupę z grzankami, inni z pestkami dyni czy kleksem gęstej śmietany. Ponieważ wyszedł mi cały gar zupy. Jutro przygotuję grzanki czosnkowe. Będą, myślę, ciekawym uzupełnieniem delikatności smaku mojej zupy.
Pukanie do drzwi. Próbki pseudo literackie. Odsłona ósma
sobota, 30 września 2017
Lubię dobrze zjeść. Około kulinarne opowieści
![]() |
Źródło: fanex.pl |
Lubię przyglądać się ludziom. Patrzeć jak się zachowują, jakie gesty wykonują, jak się poruszają w nowych dla siebie sytuacjach, w nieznanym wcześniej otoczeniu, wśród nieznajomych osób. To też sprawdzian dla mnie samej…Na początek przyglądam się Piotrowi, potem Teresie, Zosi i Januszowi.
środa, 20 września 2017
Iwonicz Zdrój i góra Cergowa. Notatki z podróży
Iwonicz Zdrój, miasteczko uzdrowiskowe na Podkarpaciu, z
rozsianymi tu i tam ośrodkami sanatoryjnymi, pensjonatami, restauracjami,
sklepikami. Położone w dolinie, otoczone malowniczymi wzgórzami z gęstą siatką
wytyczonych szlaków i oznakowanych ścieżek spacerowych. Najwyższe
wzniesienie i jednocześnie obiekt pożądania każdego kto lubi wędrować i
poznawać nowe miejsca to Góra Cergowa (718 m.n.p.m). Charakterystyczne
trójgarbne zalesione pasmo z oddali wygląda imponująco, kusi i zachęca. Tak też
jest opisywana w przewodnikach. No cóż my też się naczytaliśmy o Cergowej
samych ochów i achów, że widoki cudne itp. Postanowiliśmy to sprawdzić osobiście, wędrując czerwonym
szlakiem z Iwonicza Zdroju przez Lubatową i..trochę nas Cergowa rozczarowała. Po pierwsze
szlak wiedzie przez las. Idąc wypatrywaliśmy tęsknym wzrokiem prześwitów w
ścianie lasu. A na szczycie? Sami zobaczcie co znaleźliśmy!
Jak się później okazało ma być tam budowana wieża widokowa. Rozczarowanie Cergową nieco zmniejszyło zejście żółtym szlakiem do Złotego Źródełka i spotkanie ze św. Janem z Dukli i wielkim jeleniem, który przebiegł nam drogę nie zaszczyciwszy nawet spojrzeniem!
piątek, 15 września 2017
Polana z mchu. Próbki pseudo literackie. Odsłona siódma
Idą leśną ścieżką. Ona i On.
Trzymają się za ręce. Zakochani, radośni, z beztroską chwili wymalowaną
na twarzach. Jej zwiewna, rozkloszowana spódnica w kolorowe kwiaty pieści uda delikatnością materiału. Piersi ubrane w koronki kusząco
falują pod koszulką. Z oddali słychać szum górskiego potoku. Nad głowami
ptactwo wygrywa miłosne koncerty. Powietrze aż iskrzy od żaru spojrzeń.
Wreszcie są sami. Nikt nie rozprasza ich bliskości. On spija
spojrzeniem każde słowo wypływające z jej ust. Słucha uważnie jakby się
bał uronić cokolwiek z jej opowieści. A ona przerywa w pól słowa
oczarowana czerwienią jego warg. Wewnętrzny chochlik nakazuje
natychmiast sprawdzić ich smak. Jeszcze tylko dyskretna lustracja
otoczenia czy aby na pewno nikt im nie przeszkadza i już jej usta łącza
się z jego w wilgotnym pocałunku. Charakterystyczny impuls naładowany
pragnieniem biegnie w dół aż do magicznego miejsca ukrytego w starannie
wypielęgnowanym trójkąciku kręconych włosków. Jakby na
zawołanie...las rzednie a przed nimi rozpościera się bajeczna polana z obłędnie miękkim. zielonym dywanem z mchu. Czyżby przyroda wyczuwała ich nastroje, potrzeby i pragnienia
chwili? Spontanicznie zrzucają
sandały. Stopy łaskocze miękkość mchu a oni z rozpostartymi
ramionami z wzrokiem skierowanym w czyste, błękitne niebo wirują w radosnym tańcu. W muzykę lasu
wdzierają się ich ciche zaklęcia "kochaj mnie". Marzenie, dawno
zapomniane, nieoczekiwanie rozjaśnia umysł. Kobieca fantazja podsuwa
rozwiązania. W głowie się kręci od wirowania w kółko. Miękkie ramiona
mchu zdają się czekać na ten moment, pada jak długa pośrodku polany.
Ale co to, nie tylko mech ją otula. Silne męskie ramiona amortyzują
upadek. Spódnica wirując odsłoniła opalone uda. Jego wzrok biegnie
właśnie tam gdzie skóra łączy się z materią. Jego dłoń naśladując oczy
gładzi odsłonięte udo. Tak się zaczyna spełnianie jej marzenia...
niedziela, 27 sierpnia 2017
Konkurencja. Próbki pseudo literackie. Odsłona szósta
Aga już od dawna odgrażała się, że napisze powieść erotyczną. Ten pomysł dojrzewał w niej długo. Zdecydowanie za długo! Może gdyby codzienność była mniej absorbująca i nie przytłaczała jej tak bardzo, książka już dawno byłaby w księgarniach. Aga żyje w pojedynkę od lat. Radzi sobie jak umie bo liczyć nie ma na kogo. Czasem bardzo chciałaby zrzucić na czyjeś barki chociaż trochę codziennych spraw. Może nawet taki ktoś by się i znalazł ale Aga ma jedną zasadniczą wadę, z którą walczy od zawsze. Bez skutku. Nie umie prosić o pomoc. Woli zakasać rękawy i sama zrobić co trzeba. No chyba, że jest to coś co absolutnie przerasta jej możliwości i umiejętności. Każde proszenie o cokolwiek dla siebie sprawia że od razu robi się chora. Dziwna to przypadłość ale Aga tak ma i już. Co innego gdy chodzi o sprawy innych. Wtedy z miejsca rzuca się za organizowanie pomocy. Wewnętrzny opór znika wtedy jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Przyjaciele mówią, Aga, jakbyś czegoś potrzebowała to wiesz gdzie nas szukać. Ciepło jej się robi w środku na takie słowa ale i tak ze wszystkim zmaga się sama. No i ma za swoje! Powieść erotyczną, którą to przecież ona miała napisać, napisał ktoś inny! Ech! Już sobie nawet wyobrażała trasę promocyjną. I co z tego skoro przez jej własną opieszałość dzisiaj każdą witrynę księgarską wypełnia "50 twarzy Grey'a", dotąd nieznanej nikomu E.L.James. Media oszalały. "50 twarzy Grey'a" znalazło się na ustach wszystkich, młodych i starych, kobiet i mężczyzn. W TVP, w radiu, w gazetach, w internecie aż huczało! Serce Agi wywijało koziołki gdy sięgała po nowiutki egzemplarz. Zanurzyła się w lekturze z ciekawością ale i niepokojem. Po pierwszym tomie odetchnęła z ulgą. To była książka - przeciwieństwo jej pomysłu. Ona chciała pokazać inną miłość. Miłość i upokorzenie zupełnie jej nie pasowało. Pani James i jej książka nie były w stanie wybić Adze z głowy potrzeby pisania. Gdy wkrótce po premierze "50 twarzy Grey'a" jak grzyby po deszczu na rynku wysypały się powieści o podobnej tematyce, dopiero wtedy Aga zadrżała z niepokoju o los swojego śmiałego pomysłu. Złość w niej aż kipiała na tych wszystkich pisarzy, którzy jakby tylko na to czekali, jakby każdy z nich miał gotową powieść w szufladzie i tylko czekał na właściwy moment żeby ją wypuścić w świat. A ona, głupia baba, zamiast pisać, walczy z wiatrakami własnej codzienności. Przeraziła się. W jednej chwili poczuła jak jej marzenie ucieka od niej gdzieś daleko a szanse z hukiem spadają na łeb, na szyję. Bo co jeszcze można wymyślić nowego czy zaskakującego w temacie miłości? Czym ona, Aga, zwykła dziewczyna, miałaby zaskoczyć czytelników i samą siebie? Cały wszechświat wydawał się robić Adze na złość. Pisarze zaczęli pasjami publikować powieści erotyczne. Ruch w interesie dało się też zauważyć w sklepach z erotycznymi gadżetami. Grey wdarł się wszędzie, do księgarń, sklepów, bibliotek, na ekrany kin itp. Z trzech tomów Aga przebrnęła przez pierwszy, na początku drugiego zwątpiła, po trzeci nawet nie sięgnęła. Powieść wywołała w niej bunt.
- Nie zgadzam się na uzależnienie i poniżanie! - Krzyczała, jak jakaś opętana, w trakcie czytania. Co za okropny typ, nie dość że zadaje swojej partnerce ból to jeszcze odziera ją z godności! Darła się, mimo że nikt jej nie mógł usłyszeć. Zaspokajanie własnych, egoistycznych i pokręconych męskich zachcianek przy całkowitym pominięciu potrzeb kobiety Adze nie mieściło się w głowie. Nie rozumiała bohaterów powieści, Ann - uległej Christianowi.
- W imię miłości - Kiepski ten żart. Kpiła w głos!
Jednocześnie niektóre fragmenty wywoływały silne emocje a podniecenie towarzyszyło przez dłuższy czas.... Do tego Aga za nic na świecie by się nie przyznała, nawet gdyby ją krojono na kawałki i posypywano solą. Nawet przed samą sobą udawała, że nic się nie dzieje. Oszukiwała się, że przyśpieszony oddech, dłonie wędrujące tam gdzie zazwyczaj nie bywają, dziwne drżenie w środku.. to zwykły zbieg okoliczności lub jakaś chwilowa przypadłość.
- Ty zdrajco! Syczała szeptem do swojego ciała, które wbrew logice reagowało na sugestywne opisy. Umysł potępiał sposoby zniewolenia kobiety opisane w książce a ciało...Szkoda gadać! I ciężko ogarnąć rozumem. Jakby siedziała w niej jeszcze jedna, obca istota. Intuicyjnie rozumiała jednak, że w naturze kobiety jest zapisana potrzeba oddania mężczyźnie, obdarzonego uczuciem. W męskiej zaś naturalną wydaje się być potrzeba panowania. Czyż akt oddania nie jest najpiękniejszym aktem odnotowanym w relacjach pomiędzy kobietą i mężczyzną? Według Agi sprawa nie podlega dyskusji pod warunkiem, że ów akt odbywa się według scenariusza napisanego zgodnie przez obie strony.
czwartek, 24 sierpnia 2017
Zupa z cukinii
![]() |
Fot. B.C. |
Potrzebne produkty:
1 l bulionu warzywnego
1 duża cebula
2-3 średniej wielkości cukinie
1 łyżka oleju, 1 łyżka masła
3-4 ząbki czosnku
gałka muszkatołowa - najlepsza świeżo zmielona, sól, pieprz, bazylia, koperek
pestki dyni
Sposób wykonania:
1. Cebulę pokroiłam w kostkę, czosnek w cienkie paseczki i zeszkliłam w 1 łyżce oleju i 1 łyżce masła.
2. Cukinię umyłam i ze skórką pokroiłam w kostkę. Dzięki temu zupa miała piękny zielony kolor.
3. Dodałam do cebuli i razem dusiłam kilka minut
4. Przygotowałam 1 litr bulionu warzywnego, dodałam cukinię i jeszcze chwilę gotowałam.
5. Doprawiłam do smaku gałką muszkatołową, pieprzem, solą
Podałam posypaną uprażonymi pestkami dyni i koperkiem.
środa, 16 sierpnia 2017
Sałatka z fasolki szparagowej. Przepis Moniki
![]() |
Fot. B.C. |
A oto autorski przepis Moniki:
- fasolkę umyć, odciąć końce, ugotować. Odstawić do wystygnięcia. Pokroić w mniejsze kawałki.
- pomidorki koktajlowe. Może być każdy inny rodzaj pomidorów, wystarczy je pokroić
- ser feta pokroić w kostkę
- przygotować sos z następujących składników: sok z cytryny, musztarda, miód, oliwa z oliwek
- pieprz do smaku
Na zdjęciu wszystkie składniki zostały wymieszane z sosem. Ten sposób bardzo mi odpowiada. Fasolka i pomidory otulone słoną nutą sera feta smakują wybornie. I to jest nie tylko moje zdanie.
Książkę E. Scotto - Zapomniane warzywa wynalazłyśmy w ulubionej bibliotece. Jest tam mnóstwo ciekawych przepisów. Niektóre chętnie przetestujemy. Książka stanowiła deser po sałatce na drugie śniadanie, przygotowanej i serwowanej w...naszej bibliotece pewnego baaardzo upalnego, wakacyjnego dnia.
niedziela, 30 lipca 2017
Księgi drzewne. Notatki z podróży do Sandomierza
![]() |
Fot. J.P. |
http://www.domdlugosza.sandomierz.org/dom-d%C5%82ugosza---ksi%C4%99gi-drzewne
Jakież było moje z dziwienie gdy przypadkiem okazało się, że jeden z moich ulubionych pisarzy Andrzej Pilipiuk również uległ fascynacji księgami drzewnymi. Namacalny ślad owej fascynacji znajdziesz miły czytelniku w zbiorze opowiadań "Aparatus". Zbiór znalazłam w domowej biblioteczce znajomych bo niestety w mojej ulubionej bibliotece akurat tego tomu szukałam na próżno. Magdo i Krzysiu bardzo Wam dziękuję.
piątek, 21 lipca 2017
Deser z kaszy jaglanej z czarną porzeczką
W kaszy jaglanej rozsmakowałam się już dawno...Przyrządzałam ją już w wersji na słodko i na słono, robiłam pierogi i ciągle udoskonalam receptury bo uważam, że akurat ta kasza, choćby z racji swoich walorów odżywczych i zdrowotnych, jest wdzięcznym elementem eksperymentów. Ostatnio, zdarzyło mi się popróbować ciasta z kaszy jaglanej z owocami. Było pyszne. Jak się dowiedziałam od Agnieszki, bo to za jej sprawą ten wyjątkowy deser rozpieszczał moje podniebienie, przepis zaczerpnęła z fajnego bloga:
http://www.powiedzdietomnie.pl/2017/03/ciasto-kaszy-jaglanej-owocami.html
W oryginale jest to deser z wykorzystaniem ksylitolu, oleju kokosowego i prawdziwej wanilii. Z braku w mojej kuchni tak wyszukanych składników zastosowałam zwykły cukier, w ilościach śladowych (4 łyżeczki na 0,5 kg ugotowanej kaszy), cukier wanilinowy i olej rzepakowy (2-3 łyżki oleju), dodałam 2 jaja od szczęśliwych kur i sypnęłam 1 łyżeczkę proszku do pieczenia. Wszystko razem zblendowałam. Przełożyłam do formy typu keksówka bo nie mogłam zlokalizować tortownicy. Posypałam czarnymi porzeczkami i wstawiłam na kilkanaście minut do piekarnika nagrzanego do 180 *C. Jak smakowało? - Ano tak...że zostało już tylko zdjęcie...i wspomnienie niebiańskiego smaku.
http://www.powiedzdietomnie.pl/2017/03/ciasto-kaszy-jaglanej-owocami.html
W oryginale jest to deser z wykorzystaniem ksylitolu, oleju kokosowego i prawdziwej wanilii. Z braku w mojej kuchni tak wyszukanych składników zastosowałam zwykły cukier, w ilościach śladowych (4 łyżeczki na 0,5 kg ugotowanej kaszy), cukier wanilinowy i olej rzepakowy (2-3 łyżki oleju), dodałam 2 jaja od szczęśliwych kur i sypnęłam 1 łyżeczkę proszku do pieczenia. Wszystko razem zblendowałam. Przełożyłam do formy typu keksówka bo nie mogłam zlokalizować tortownicy. Posypałam czarnymi porzeczkami i wstawiłam na kilkanaście minut do piekarnika nagrzanego do 180 *C. Jak smakowało? - Ano tak...że zostało już tylko zdjęcie...i wspomnienie niebiańskiego smaku.
piątek, 14 lipca 2017
Nie bądź wiśnia! Poczęstuj się!
![]() |
Fot. B.C. |
Składniki:
2 jaja
0,5 szklanki mleka
0,5 szklanki cukru
cukier waniliowy
0,5 szklanki oleju
2 szklanki mąki
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1 szklanka owoców
cukier puder do oprószenia
Wykonanie:
Jaja zmiksować z mlekiem, dodać cukier i cukier waniliowy a następnie mąkę, proszek do pieczenia i olej. Wymieszać. Ciasto wylać do wyłożonej papierem do pieczenia formy typu keksówka. Na ciasto wysypać owoce. Piec około 30 min. w temperaturze 180 *C.
sobota, 24 czerwca 2017
Kiedy przychodzi wieczór...samotność jest najgorsza do zniesienia...Próbki pseudo literackie. Odsłona piąta
Są takie momenty, że zwyczajnie jest Ci źle...Chciałabyś wtedy żeby ten ktoś, kto jest Ci najbliższy był z Tobą ...żebyś w takim momencie nie czuła się sama. Wydaje Ci się, że to jest całkiem naturalne. Skoro twierdzi, ze kocha to przecież nie ma na myśli tylko dobrych momentów, tych kiedy jesteś radosna, szczęśliwa, zadowolona i cała w skowronkach ale zwłaszcza i przede wszystkim oczekujesz, że będzie z Tobą gdy jest Ci źle...Niestety, głupia sprawa, ale wtedy gdy Ciebie dopada chandra i jak nigdy potrzebujesz zainteresowania, Twój facet jest...zbyt zmęczony żeby znosić Twoje humory, pochylać się nad smutkami...Rozumiesz to, bo przecież napracował się dzisiaj wyjątkowo, ale i tak jest Ci przykro...Czujesz się samotna, porzucona, opuszczona...Jak to jest, myślisz? "Czy to ze mną jest coś nie tak bo jest mi źle w nieodpowiednim momencie ...czy może w tym związku coś zgrzyta?" W życiu niestety nie ma tak żeby złe dni przychodziły wtedy kiedy je zapraszamy, ale zawsze ale to absolutnie zawsze, wtedy kiedy zupełnie nie jesteśmy na nie przygotowani...Niezła to próba...i sprawdzian dla dwojga...
niedziela, 18 czerwca 2017
Na deser babeczki bananowo-czekoladowe
![]() |
Fot. B.C. |
A oto przepis na czekoladowo-bananowe babeczki lub jak ktoś woli mufinki
Składniki:
2 jaja
100 gram cukru trzcinowego
cukier waniliowy
3 dojrzałe banany
0,5 kostki masła
260 gram mąki pszennej tortowej lub gryczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
po pół tabliczki gorzkiej i mlecznej czekolady
Wykonanie:
- masło rozpuścić w rondlu
- banany obrać ze skórki i rozgnieść widelcem na miazgę
- czekoladę pokroić w kostkę
- jaja, cukier i cukier waniliowy zmiksować na pianę, dodać rozgniecione banany i roztopione masło
- wymieszać z mąką, proszkiem do pieczenia i czekoladą
- formę do mufinek dobrze wysmarować masłem
Pięknie się prezentują ułożone na paterze i oprószone cukrem pudrem. Smakują obłędnie. Znikają błyskawicznie.
poniedziałek, 12 czerwca 2017
Nogi ze wsi a buty z miasta...może z Kołobrzegu? Notatki z podróży
![]() |
Źródło ilustracji: nudze-sie.pl |
Drodzy Krystyno i Romanie! Warto było pojechać aż do Kołobrzegu, chociażby po to żeby Was poznać! Dziękuję! I mam nadzieję do zobaczenia kiedyś...w Kołobrzegu!
czwartek, 25 maja 2017
Zwykła niezwykła historia...piłką pisana!
Za piłką nożną nie przepadam. No chyba, że nasza narodowa reprezentacja gra ważny mecz...Piłka jest dla mnie jak balet, czasem mogę popatrzeć ale zupełnie się nie znam ani na jednym, ani na drugim. Dlatego gdy poproszono mnie żebym przeczytała historię o klubie sportowym, śmiejąc się w duchu, pomyślałam: "gorzej nie można było trafić". Dzisiaj ogromnie się cieszę, że dane mi było ją przeczytać. Moje wrażenia po lekturze trafiły na okładkę. Nie ukrywam. Puchnę z dumy! Trzeba przyznać, że odważny z Pana gość, Panie Krzysztofie...żeby takiemu sportowemu laikowi jak ja pozwolić się wypowiadać...i jeszcze publikować to na okładce...
Na początku było niewinne pytanie: przeczytałaby pani tekst o klubie piłkarskim? Ale ja się nie znam na piłce nożnej! - Odpowiedziałam zgodnie z prawdą. I zaczęłam czytać...Już po kilku pierwszych zdaniach przepadłam. Zaczytałam się...zachwyciłam… Opowieść pana Krzysztofa Flisiaka pochłonęła mnie bez reszty, a moja własna wyobraźnia przeniosła do miejsca, gdzie “w cieniu strzelistych topól rosnących wokół boiska przy bogucińskiej szkole” zapisywała się pierwsza karta historii BKS Bogucin. Krok po kroku poznawałam bogucińskie realia, fantastycznych ludzi, pełnych energii i pomysłów na ulepszanie otaczającej rzeczywistości, drżałam na myśl o załamaniu pogody, zaciskałam mocno kciuki podczas ważnych rozgrywek piłkarskich…
Autor jako pasjonat piłki nożnej - sam będąc w centrum wydarzeń - zdradza czytelnikowi tajemnice, o których wie zapewne tylko garstka wtajemniczonych, a i tych pamięć z czasem zaciera się i gubi fakty. Autor wciela się w rolę ambasadora drużyny i jednocześnie przewodnika po szalonych projektach - od pomysłu do realizacji. Robi to po mistrzowsku, pozwalając czytelnikowi poczuć się jak w kinie 5D na seansie z efektami specjalnymi.
Fantastyczna, barwna gawęda oparta na faktach - niby o sporcie - ale tak na prawdę o ludziach, ich pasji, determinacji i czymś co dzisiaj już ciężko spotkać - o chęci działania dla dobra wspólnego! Tę książkę polecam każdemu, nawet jeżeli - tak jak ja - nie ma nic wspólnego z klubem i niewiele z Bogucinem. Jest to opowieść o tym jak niemożliwe staje się możliwe! Dlatego warto po nią sięgnąć! Gorąco polecam!
O książce, tak od sera, pisze też Pani Zofia Abramek. Kolejna kobieta. Czyżby mężczyznom zabrakło słów?
niedziela, 30 kwietnia 2017
Zupa z soczewicy czyli Monika podpowiada
![]() |
Fit. B.C. |
A oto przepis:
2 marchewki
2 cebule
2 ząbki czosnku
Pokroić i poddusić na oliwie, dodać liść laurowy. Dodać 1 litr wody, szczyptę soli, 250 g soczewicy, uprzednio wypłukanej w zimnej wodzie, (Monika preferuje soczewicę zieloną, ja kupiłam czerwoną i taka została wykorzystana). Wszystko razem gotować około 30-40 minut. Następnie dodać puszkę pomidorów krojonych wraz z zalewą i 1 łyżkę koncentratu pomidorowego. Gotować jeszcze około 15 minut. Przyprawić zupę do smaku: oregano, solą, pieprzem, papryką chili i przyprawą curry (Monika radzi zaopatrzyć się w tę z Lidla). Jeżeli ktoś lubi bardziej wyrazisty smak może dodać 1-2 łyżki octu winnego lub jabłkowego. Pogotować jeszcze chwilę tak aby soczewica była miękka.
Zupa jest prosta w przygotowaniu...wyjątkowa w smaku...Sprawdziłam! Sprawdźcie i Wy, mili czytelnicy!
Ps. Następnym razem będzie podana w postaci zupy krem z kleksem gęstej śmietany i listkiem oregano. Może też domowe grzanki by do niej pasowały? Niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia. Może następnym razem się uda...
środa, 12 kwietnia 2017
Sen o świętach. Próbki pseudo literackie. Odsłona czwarta!
Małe miasteczko na peryferiach świata. Dom na wzgórzu, otoczony ogrodem. A w nim dwoje mieszkańców, Ona (P) i On (M)! Na tyłach domu, ukryta za rozłożystym krzewem
pigwowca, przycupnęła niewielka wędzarnia, świetnie wkomponowana w
ogrodowy krajobraz. Wykonana z najwyższą starannością przez pana domu, testowana już kilkakrotnie i za każdym razem na nowo ulepszana. Święta wielkanocne tuż tuż...a to oznacza kolejny test dla przydomowej wędzarni. Mięsko
już marynuje się w aromatycznej zalewie, codziennie troskliwą ręką M. obracane raz na "plecki", raz na "brzuszek". Ona, podziwia w nim tę szczególną staranność, zanim się za coś weźmie dokładnie się do tego przygotowuje. Zanim na przykład zajął się wędzeniem, przewertował, przestudiował, przeanalizował, przeczytał wszystkie dostępne
źródła, wskazówki, porady... Dopiero zaopatrzony w konkretną wiedzę
rozpoczął testowanie. Metodą prób i błędów dochodził do perfekcji. Wędzonka ma być idealna! Zwykł mawiać! M. twierdzi, że za
każdym razem jest lepsza ale do ideału jeszcze jej daleko a dla niej już ta pierwsza była pyszna.
Ta zabawa sprawia mu przyjemność a pochwały mobilizują do ciągłego
udoskonalania receptur, testowania metod, eksperymentowania z
przyprawami...Ta niby prosta skrzynia, zwana wędzarnią, jest zaopatrzona w termometry, jest wymuskana jakby miała brać udział w konkursie piękności. Na początku trochę ją złościło, że tak dużo czasu
poświęca na wędzone, że niepotrzebnie tak się z tym ceregieli. Ale gdy
dotarło do niej jakie to dla niego ważne żeby mięsko było idealnie wywędzone i
wszystkim smakowało podczas wielkanocnego śniadania odpuściła. Teraz uśmiecha się
tylko z pobłażaniem, całuje z czułością kochaną gębę i idzie do swoich zajęć. Ma co robić.
czwartek, 23 lutego 2017
Pączki
![]() |
Fot. B.C. |
Dawno temu znalazłam przepis na pączki w jakiejś gazecie. Moje wcześniejsze, liczne próby z tymi, wyjątkowo opornymi słodkościami były opłakane. Dlatego bez większego entuzjazmu ale jednak postanowiłam dać sobie jeszcze jedną szansę i wykorzystać kolejny przepis...obiecując sobie, że to już ostatni raz!
A oto on! Przepis na pączki doskonały! Zwłaszcza dla tych co wirtuozami w kuchni może nie są ale lubią czasem " w garnkach pomieszać"... jak ja! Pączki z tego przepisu udają się absolutnie zawsze i w dodatku sa pyszne! Dlatego raz do roku, w ramach pielęgnowania tradycji, smażę je...do czego zachęcam każdego.
Składniki:
0,5 kg mąki
4 dkg drożdźy
5 zółtek
8 dkg cukru (ja daję 5 dkg)
8 dkg masła
1 szklanka mleka
płaska łyżeczka soli
1 łyżka spirytusu
powidła
1 kg smalcu do smażenia + 1-2 łyżki spirytusu
Sposób wykonania:
Drożdże wymieszać z 1 łyżką cukru, łyżką maki i ciepłym mlekiem. Pozostawić do wyrośnięcia. Gdy rozczyn podrośnie, dodać żółtka, cukier, spirytus, mąkę i starannie połączyć. Chwilę wyrabiać ciasto. Już po chwili przestanie uporczywie przyklejać się do rąk i ścianek naczynia. Dodać roztopione masło. Jeszcze raz dokładnie wyrobić ciasto i odstawić w ciepłe miejsce do wyrośnięcia. Następnie formować pączki, nadziewając je ulubioną marmoladą, serem, czekoladą...według upodobań. Ja wycinam szklanką kółka, nakładam odrobinę marmolady, sklejam i pączek gotowy. Znowu poczekać aż pączki trochę wyrosną. W garnku roztopić tłuszcz wraz ze spirytusem i do gorącego wkładać pączki. Smażyć z obu stron po 2-3 minuty, tak aby powstały złociste kule. Wyjmować łyżką cedzakową na ręcznik papierowy aby odsączyć z nadmiaru tłuszczu.
Posypać cukrem pudrem i wanilią lub polukrować.
Z tej porcji wychodzi 35 pączków
niedziela, 5 lutego 2017
Encyklopedia i przemijanie
Dorastałam w czasach kiedy były pieniądze ale nie można było nic kupić. Sklepy świeciły pustkami. Dosłownie na wszystko trzeba było urządzać polowania. Mężczyzna wracający do domu z kilkoma rolkami papieru toaletowego w oczach rodziny urastał do rangi bohatera! A teraz? Co musi zrobić współczesny facet żeby zyskać aż takie uznanie? Ale ja nie o tym chciałam...rzecz ma być nie o bohaterach lecz o...No właśnie?
Dorastałam w małym miasteczku na Lubelszczyźnie z jedną główną ulicą, domem towarowym, piekarnią i jedną księgarnią. Żeby móc kupić wymarzoną książkę trzeba było mieć nie lada "chody" u pań księgarek. Niestety moi rodzice takiej mocy nie mieli. W Lublinie za to mieszkała Ciocia Wanda, siostra Taty. Czasem jeździłam do niej w odwiedziny. Wspominam te wizyty z wielkim sentymentem. Za każdym razem brałam z półki Encyklopedię PWN, wielką i ciężką księgę, oprawioną w płótno. Uwielbiałam poznawać zawarte w niej hasła. Ciocia patrzyła na mnie z uśmiechem. Domyśliła się, że marzę o takiej... Powiedziała, że kiedyś będzie moja. Nie mogłam się doczekać kiedy to nastąpi. Aż w końcu, gdy już zaczynałam tracić nadzieję, Ciocia przywiozła mi wymarzoną Encyklopedię PWN. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu a Encyklopedię mam do dzisiaj. Stoi na honorowym miejscu choć wiele haseł jest już nieaktualnych. Z Ciocią poznawałam Lublin. To z nią pierwszy raz byłam w najprawdziwszej kawiarni. To ona pokazała mi zakrystię akustyczną w Katedrze Lubelskiej. To było przeżycie! Ciocia stała w rogu wielkiego pomieszczenia i szeptała do mnie a ja stojąc w przeciwległym kącie słyszałam co ona do mnie mówi! Razem przemierzałyśmy uliczki Starego Miasta. Ciocia dzieliła się ze mną tym co na temat historii miasta wiedziała, a wiedziała sporo. Uwielbiałam legendę o czarciej łapie. Opowiadała mi ją wielokrotnie. Razem byłyśmy też w skansenie. To był taki nasz rytuał. Przyjeżdżałam do Lublina w niedzielę, odwiedzałam Ciocię, a ona miała już gotowy plan rozmaitych atrakcji na cały dzień. Dzisiaj myślę sobie, że moja miłość do książek, otwartość rodziców, którzy pozwalali na wiele i Ciocia właśnie, rozbudziły we mnie pasję odkrywania nowych miejsc, poznawania historii, szukania smaków. Ciocia robiła fantastyczny sernik na zimno z polewą czekoladową. Niektóre epizody z Jej udziałem głębiej zapadły w pamięć, inne zatarły się pod wpływem czasu. Ciocia dużo podróżowała. Z każdej podróży przywoziła fantastyczne prezenty dla mnie i mojego brata. Pamiętam lalkę, najpiękniejszą jaką kiedykolwiek miałam, której zazdrościły mi wszystkie dzieciaki. Lala mówiła "mama", stawiała drobne kroczki gdy prowadziło się ją za rączkę, zamykała oczy gdy układało się ją do snu. Mój brat wtedy dostał karabin na baterie, który strzelał i świecił przy tym. To był hit! Gdy wszystko w naszym kraju było w tonacji szarości, ciocia przywoziła z zagranicznych wojaży bajecznie kolorowe ubrania. Żałuję, że tak mało czasu z nią spędziłam. Ostatnie lata były trudne, postępująca choroba nie dała nam szansy...
Jutro po raz ostatni zobaczę moją Ciocię...Nie powiem jej "żegnaj" bo w mojej pamięci i sercu pozostanie na zawsze... Dziękuję Ci, Kochana Ciociu Wando!
Dorastałam w małym miasteczku na Lubelszczyźnie z jedną główną ulicą, domem towarowym, piekarnią i jedną księgarnią. Żeby móc kupić wymarzoną książkę trzeba było mieć nie lada "chody" u pań księgarek. Niestety moi rodzice takiej mocy nie mieli. W Lublinie za to mieszkała Ciocia Wanda, siostra Taty. Czasem jeździłam do niej w odwiedziny. Wspominam te wizyty z wielkim sentymentem. Za każdym razem brałam z półki Encyklopedię PWN, wielką i ciężką księgę, oprawioną w płótno. Uwielbiałam poznawać zawarte w niej hasła. Ciocia patrzyła na mnie z uśmiechem. Domyśliła się, że marzę o takiej... Powiedziała, że kiedyś będzie moja. Nie mogłam się doczekać kiedy to nastąpi. Aż w końcu, gdy już zaczynałam tracić nadzieję, Ciocia przywiozła mi wymarzoną Encyklopedię PWN. To był najszczęśliwszy dzień w moim życiu a Encyklopedię mam do dzisiaj. Stoi na honorowym miejscu choć wiele haseł jest już nieaktualnych. Z Ciocią poznawałam Lublin. To z nią pierwszy raz byłam w najprawdziwszej kawiarni. To ona pokazała mi zakrystię akustyczną w Katedrze Lubelskiej. To było przeżycie! Ciocia stała w rogu wielkiego pomieszczenia i szeptała do mnie a ja stojąc w przeciwległym kącie słyszałam co ona do mnie mówi! Razem przemierzałyśmy uliczki Starego Miasta. Ciocia dzieliła się ze mną tym co na temat historii miasta wiedziała, a wiedziała sporo. Uwielbiałam legendę o czarciej łapie. Opowiadała mi ją wielokrotnie. Razem byłyśmy też w skansenie. To był taki nasz rytuał. Przyjeżdżałam do Lublina w niedzielę, odwiedzałam Ciocię, a ona miała już gotowy plan rozmaitych atrakcji na cały dzień. Dzisiaj myślę sobie, że moja miłość do książek, otwartość rodziców, którzy pozwalali na wiele i Ciocia właśnie, rozbudziły we mnie pasję odkrywania nowych miejsc, poznawania historii, szukania smaków. Ciocia robiła fantastyczny sernik na zimno z polewą czekoladową. Niektóre epizody z Jej udziałem głębiej zapadły w pamięć, inne zatarły się pod wpływem czasu. Ciocia dużo podróżowała. Z każdej podróży przywoziła fantastyczne prezenty dla mnie i mojego brata. Pamiętam lalkę, najpiękniejszą jaką kiedykolwiek miałam, której zazdrościły mi wszystkie dzieciaki. Lala mówiła "mama", stawiała drobne kroczki gdy prowadziło się ją za rączkę, zamykała oczy gdy układało się ją do snu. Mój brat wtedy dostał karabin na baterie, który strzelał i świecił przy tym. To był hit! Gdy wszystko w naszym kraju było w tonacji szarości, ciocia przywoziła z zagranicznych wojaży bajecznie kolorowe ubrania. Żałuję, że tak mało czasu z nią spędziłam. Ostatnie lata były trudne, postępująca choroba nie dała nam szansy...
Jutro po raz ostatni zobaczę moją Ciocię...Nie powiem jej "żegnaj" bo w mojej pamięci i sercu pozostanie na zawsze... Dziękuję Ci, Kochana Ciociu Wando!
poniedziałek, 23 stycznia 2017
Przyjemna zwyczajność z tartą pomarańczowo-jabłkową i delikatną nutą wanilii
Sobotnie popołudnie, pierwsze w tym roku wolne od obowiązków zawodowych. To chyba przychodzi z wiekiem, że człowiek zaczyna doceniać czas spędzony w domowym zaciszu na zwykłych, prozaicznych czynnościach. Naszło mnie na kulinarne eksperymenty. Chciałam żeby to było coś z pomarańczą...Tarta! Mój syn skwitował te moje zapędy jednym słowem nasączonym dezaprobatą: znowu? Niezrażona realizowałam swój plan...
Nazwałam ją tartą pomarańczowo-jabłkową z delikatna nutą wanilii
Ciasto:
0,5 kostki masła
1 szklanka mąki
1 jajo
4 łyżeczki cukru pudru
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier waniliowy
Wszystko razem zagniotłam. Schłodziłam w lodówce. Jak nie ma czasu na czekanie to spokojnie można ten krok pominąć. Sprawdziłam to i nie wydaje mi się żeby smak tarty na tej oszczędności czasu ucierpiał.
Ciastem wylepiłam formę do tarty. Upiekłam na jasnozłoty kolor. Ciasto jest cienkie więc pieczenie trwa kilka minut. Trzeba uważać żeby nie przedobrzyć i nie przypalić ciasta.
Krem waniliowy:
Budyń waniliowy ugotowałam według przepisu na opakowaniu. Jeszcze gorący wylałam na ciasto.
Masa jabłkowo-pomarańczowa
3-4 jabłka (najlepsze szare renety ale mogą być inne niezbyt słodkie) obrałam ze skórki, starłam na tarce o grubych oczkach
2 pomarańcze, obrałam ze skórki i pokroiłam w kostkę
1 łyżka masła lub 50 ml wody
galaretka pomarańczowa
Jabłka i pomarańcze uprażyłam w rondlu na maśle i odrobinie wody (Cała operacja trwała ok. 10 min. na wolnym ogniu). Wsypałam suchą galaretkę. Mieszałam aż się rozpuścła.
Tak przygotowaną masę wyłożyłam na krem waniliowy.
Całość zalałam galaretką pomarańczową, rozpuszczoną w 1,5 szklanki wrzątku. Oczywiście uprzednio wystudzoną i lekko tężejącą.
Gotową tartę wstawiłam do lodówki.
Moim zdaniem powstał fantastyczny deser, lekki, mało słodki...i efektowny.
Przyjemność eksperymentowania w kuchni to tylko jedna strona medalu. W trakcie przygotowywania tarty okazało się, że w domowych zasobach nie ma wanilii...ani cukru waniliowego. Cóż robić? Biec do sklepu jakoś mi się nie chciało. Pobiegłam więc, do sąsiadów. Kiedyś to było naturalne, że gospodynie wspierały się wzajemnie w takich sytuacjach. Była to doskonała forma podtrzymywania sąsiedzkich relacji i jednocześnie okazja do spotkania i rozmowy. Dzisiaj ta forma kontaktów już prawie całkowicie zanikła. A szkoda! Łatwiej jest nam korzystać z FB czy innych portali społecznościowych niż rozmawiać patrząc w oczy.
![]() |
Fot. B.C. |
Ciasto:
0,5 kostki masła
1 szklanka mąki
1 jajo
4 łyżeczki cukru pudru
0,5 łyżeczki proszku do pieczenia
cukier waniliowy
Wszystko razem zagniotłam. Schłodziłam w lodówce. Jak nie ma czasu na czekanie to spokojnie można ten krok pominąć. Sprawdziłam to i nie wydaje mi się żeby smak tarty na tej oszczędności czasu ucierpiał.
Ciastem wylepiłam formę do tarty. Upiekłam na jasnozłoty kolor. Ciasto jest cienkie więc pieczenie trwa kilka minut. Trzeba uważać żeby nie przedobrzyć i nie przypalić ciasta.
Krem waniliowy:
Budyń waniliowy ugotowałam według przepisu na opakowaniu. Jeszcze gorący wylałam na ciasto.
Masa jabłkowo-pomarańczowa
3-4 jabłka (najlepsze szare renety ale mogą być inne niezbyt słodkie) obrałam ze skórki, starłam na tarce o grubych oczkach
2 pomarańcze, obrałam ze skórki i pokroiłam w kostkę
1 łyżka masła lub 50 ml wody
galaretka pomarańczowa
Jabłka i pomarańcze uprażyłam w rondlu na maśle i odrobinie wody (Cała operacja trwała ok. 10 min. na wolnym ogniu). Wsypałam suchą galaretkę. Mieszałam aż się rozpuścła.
Tak przygotowaną masę wyłożyłam na krem waniliowy.
Całość zalałam galaretką pomarańczową, rozpuszczoną w 1,5 szklanki wrzątku. Oczywiście uprzednio wystudzoną i lekko tężejącą.
Gotową tartę wstawiłam do lodówki.
Moim zdaniem powstał fantastyczny deser, lekki, mało słodki...i efektowny.
Przyjemność eksperymentowania w kuchni to tylko jedna strona medalu. W trakcie przygotowywania tarty okazało się, że w domowych zasobach nie ma wanilii...ani cukru waniliowego. Cóż robić? Biec do sklepu jakoś mi się nie chciało. Pobiegłam więc, do sąsiadów. Kiedyś to było naturalne, że gospodynie wspierały się wzajemnie w takich sytuacjach. Była to doskonała forma podtrzymywania sąsiedzkich relacji i jednocześnie okazja do spotkania i rozmowy. Dzisiaj ta forma kontaktów już prawie całkowicie zanikła. A szkoda! Łatwiej jest nam korzystać z FB czy innych portali społecznościowych niż rozmawiać patrząc w oczy.
piątek, 6 stycznia 2017
Tarta czyli pomysł na...
![]() | |
Ostatni, z trudem uratowany, kawałek tarty... |
Skorzystałam z podanego tam przepisu na ciasto. Rewelacyjnie kruche...niemal doskonałe.
Nadzienie spreparowałam takie oto:
- pierś kurczaka pokroiłam w kostkę i usmażyłam na niewielkiej ilości oleju w przyprawie do złocistego kurczaka
- pomidory pokroiłam w paski
- ser feta w kostkę (1/2 opakowania)
Ułożyłam tak przygotowane składniki na podpieczonym wcześniej cieście, posypałam żółtym serem, startym na tarce o grubych oczkach i wstawiłam do piekarnika żeby ser się rozpuścił.
Podałam z domowym pomidorowym "sosem do wszystkiego", przygotowanym jesienią w sezonie pomidorowo-paprykowym. Mniam...Na dowód mam tylko zdjęcie ostatniego kawałka...(bez sosu).
Subskrybuj:
Posty (Atom)