Przyszła gdy zupełnie się jej nie spodziewałam. Nie wierzyłam już, że kiedykolwiek przyjdzie. Przestałam na nią czekać. Pogodziłam się z myślą, że z jakiegoś powodu mnie omija. Może mnie nie lubi? A jednak... Zapukała cicho, delikatnie. Pobiegłam otworzyć drzwi. W połowie drogi zawróciłam. Pukanie ucichło. Pomyślałam - wydawało mi się! Wróciłam do czytania książki. Znowu usłyszałam nieśmiałe puk, puk. Otworzyłam. Za progiem stała ONA. Uśmiechała się do mnie nieśmiało. Wręczyła mi pięknie zapakowaną paczuszkę. Zapytała czy może wejść i że chciałaby napić się ze mną kawy. Zaskoczona otworzyłam szeroko drzwi, wpuszczając tę, jeszcze obcą, nieznajomą do środka. Rozsądna JA krzyczała w mojej głowie "ty durna babo, ile razy mam ci powtarzać żebyś nie wpuszczała obcych do swojego życia!" - "Zamknij się! - potraktowałam ją ostro i umknęłam do kuchni. Ktoś, kto przynosi mi najlepszy na świecie makowiec nie może mieć złych zamiarów, przekonywałam samą siebie. Zaparzyłam kawę. Pokroiłam ciasto. Wypełnione bakaliami smakowało jak obietnica. Wtedy, nawet nie podejrzewałam, że to obietnica MIŁOŚCI...Mój niespodziewany, niezapowiedziany gość to była MIŁOŚĆ. Piękna, delikatna i czuła, taka jak ta opisywana w książkach czytanych przeze mnie pasjami. Zauroczyła mnie. Pojawiła się niespodziewanie i została...
Ciasto wypełnione bakaliami smakowało jak obietnica... oniemiałam z zachwytu. Dzięki.
OdpowiedzUsuń