Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 13 kwietnia 2020

Anielski orszak...Historii z czerwonymi butami w tle odcinek dwunasty.

Źródło: internet
Kamila dostała zlecenie od redakcji jednego z tygodników. Miała przygotować cykl artykułów o tym jak sobie radzić w różnych sytuacjach w czasie epidemii. Redakcja wskazała kilka tematów, na których jej zależało, pozostałe Kamila miała wymyślić sama. Wśród narzuconych był taki, którego wziąć nie mogła i nie chciała. Aż się wzdrygnęła gdy zobaczyła akurat ten temat na liście. Redaktor naczelny pisma, wściekł się, nie przebierał w słowach, krzyczał, że w dupie jej się poprzewracało, że takich dziennikarzy jak ona to on ma na pęczki, zagroził, że przekaże zlecenie komuś innemu, kto weźmie wszystko z pocałowaniem ręki. Kamila, stała ze spuszczoną głową,  jak karcona uczennica, błyskawicznie analizowała swoją sytuację finansową. Nie jest tak źle, z głodu nie umrę  bez tego zlecenia, najwyżej będę bardziej  oszczędzała, poszukam też innego zlecenia i jakoś dam sobie radę, stwierdziła w myślach i podniosła dumnie głowę. Podziękowała za poświęcony czas, odwróciła się i wyszła. Rozumiała wzburzenie naczelnego ale nie musiał od razu się na nią drzeć. Gdyby wiedział dlaczego nie chce pisać o śmierci i pogrzebach na pewno by ją zrozumiał a tak...No cóż, zawsze był porywczy.
Telefon zadzwonił o 7 rano... Kamila poczuła jak chłód wpełza jej pod koszulkę. Z ociąganiem sięgnęła po telefon. Poranne telefony jeszcze nigdy nie zwiastowały dobrych wiadomości...
- Słucham - odezwała się cicho i niepewnie. Telefonowała jej chrzestna mama. Kamila słuchała, nie wiedziała co mogłaby powiedzieć... Wiedziała za to, że napisze ten tekst dla prasy, przed którym tak się broniła. Będzie to jej osobiste wyznanie. Ze słuchawką w dłoni pobiegła do komputera. Opowieść niemal wypłynęła z jej głowy i serca...



Witek, pojawił się w rodzinie wiele lat temu. Szczegółów nie pamiętam bo zwyczajnie nie było mnie wtedy na świecie. Dość, że pojął za żonę młodą, śliczną dziewczynę, która później została moją chrzestną mamą. Dla licznej dzieciarni był wujkiem Witkiem, dla reszty rodziny po prostu Witkiem. Nigdy nie słyszałam żeby ktoś zwracał się do niego Witoldzie. Ta dostojna forma wybrzmiała dopiero podczas ostatniego pożegnania. W ustach księdza proboszcza imię Witold brzmiało dokładnie tak jakim on był. Człowiek skała, silny, uparty, pracowity, konsekwentny, odpowiedzialny. Jak to mówią - solidna firma. Do tego jeszcze wysoki, szczupły, z męską krzepą. Witold! Dlaczego nigdy nie pomyślałam o nim wujek Witold? Aż do tej chwili. Smutnej chwili. W kościele zebrała się najbliższa rodzina, w dodatku rozproszona na całej przestrzeni świątyni. Takie zasady. Koronawirus wymusił skrajną powściągliwość nawet wobec tych, do których chciałoby się w tym momencie przytulić. Cała ławka w kościele jest do mojej wyłącznej dyspozycji, mam mnóstwo miejsca na moją własną projekcję filmu pod tytułem "Wujek Witold". Scena po scenie, w głowie wyświetlają się kadry wspomnień zapisanych w pamięci, strzępy zdarzeń,  sytuacji, rozmów... Odpływam na krótką chwilę. Sytuacje, które miały miejsce, nawet nie wiem kiedy, wyświetlają się w mojej głowie jakby się zdarzyły chwilę temu. Takie, niby błahe zdarzenia a jednak na tyle ważne żeby poczuć żal, że już nigdy się nie powtórzą.
- To co, pijemy kawę? - pytał wujek, wtedy jeszcze Witek, ilekroć zdarzyło mi się zajechać z wizytą - Kawy nigdy nie odmawiam - odpowiadałam ze śmiechem. Oboje pijemy smolistą fusiarę. Pijemy... Jak zamienić teraźniejszość na przeszłość? Wujek stawiał na stole dwie szklanki aromatycznego napoju, koniecznie na podstawkach, nikt inny nie podzielał naszego upodobania. Jego żona stawiała przed nami najlepszy na świecie sernik. Z tą czarną, mocną kawą smakował obłędnie. Nikt nie piecze tak rewelacyjnego sernika jak moja mama chrzestna, żona wujka Witolda. Innym razem to ja pytałam: - Wujek, mogę ukraść kilka buraków? - A bierz ile chcesz. Cała sterta leży przy drodze. Szliśmy razem do tej wielkiej sterty buraków, wybierał dla mnie te najładniejsze.  - Na co ci te buraki? - Dopytywała moja chrzestna. - Będę piekła buracarze. O! - Mamusia takie piekła (czyli moja babcia).  Nie lubiłam ich. Śmierdziały burakiem - wspominała  wtedy  ciocia. - Z mlekiem prosto od krowy były dobre - mąż ma odmienne zdanie. - Jadłam ostatnio, koleżanka piekła. Były pyszne - popieram wujka.
Anielski orszak niech twą duszę przyjmie,,, organista uderza w klawisze a słowa pieśni odbijają się od ścian świątyni i trafiają w najczulszy punkt. Oczy napełniają się łzami...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz