Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 24 marca 2020

Jak leziesz, ofermo! Próbki pseudo literackie. Odsłona kolejna

Źródło: internet
Wan - din, Wan- din, wan-din, pieprzona chińska dzielnica! Mężczyzna na oko sześćdziesięcioletni, średniego wzrostu, z czupryną niesfornych włosów na głowie szedł środkiem ulicy, kopiąc porzuconą przez kogoś puszkę po coca-coli. Mruczał z wyraźną irytacją jakby po chińsku: wan-din, wan-din...
- Ale skąd tutaj, na prowincji, Chińczyk? Zofia dokonała szybkiej lustracji, ten ktoś na Chińczyka nie wyglądał, zdecydowanie odbiegał od kanonów chińskiej urody.  Może wariat jakiś? - Ukryta za krzewami malin, nie spuszczała oka z przedmiotu obserwacji. Miała wprawę. Była świeżo po lekturze cyklu kryminałów Katarzyny Puzyńskiej o policjantach z Lipowa. Zasady policyjnych działań operacyjnych miała w jednym paluszku. Zaintrygowana  dziwnym zachowaniem "obiektu" postanowiła sprawę niezwłocznie wyjaśnić. Z miseczką pełną malinowych pędów jednym susem wyskoczyła  na drogę, rzucając się prosto pod nogi podejrzanego typka, o mało co go nie taranując.


- Jak leziesz, ofermo! Rozdarła się na pół wsi. - Maliny przez ciebie wysypałam.
Nieznajomy stanął jakby kij połknął i jakby niemową był a przecież nie był bo sama na własne uszy słyszała jak coś gadał i to w obcym języku. Patrzył tylko tymi wielkimi czarnymi oczyskami aż się Zofii głupio zrobiło. Przyjechała do kuzynostwa na urlop. Chciała ciszy i spokoju. Myślała, że na wsi odpocznie, a tu takie nudy, że już po kilku dniach miała serdecznie dość i chciała stąd uciekać. Już wolała swój życiowy bajzel w mieście niż mdłą sielankę na prowincji. To nie dla niej. Jakoś nie umiała odpoczywać w ciszy. Ech...Teraz to i tak nie ma znaczenia, jej potrzeby i upodobania przestały się liczyć. Została tu uwięziona, w dodatku nie wiadomo na jak długo. Widok gościa gadającego po chińsku zadziałał jak mega dopalacz. Rozum poszedł się bujać, wrodzona ciekawość pomieszana z wścibstwem pierwszej wody, popchnęła Zofię do działania. Nie bacząc na konsekwencje i być może śmiertelne niebezpieczeństwo zastąpiła drogę nieznajomemu Chińczykowi.
- Przepraszam - bąknęła pod nosem i chciała odejść. Wtedy nieznajomy przemówił, w dodatku w języku, który rozumiała!
- To ja panią przepraszam, tak mnie takich dwóch wkurzyło, że aż się cały trzęsę. Z tej złości nie zauważyłem pani. Przepraszam najmocniej.
- A nie, proszę pana, to ja wtargnęłam znienacka na ulicę. Herbaty chciałam naparzyć z malinowych pędów.
- Te badyle to maliny? Z tego chce pani herbatę parzyć? Zasypał ją pytaniami nieznajomy i padł przed nią na kolana.
- Co pan robi?! Przecież ja mam już męża! - krzyknęła,  przestraszona nie na żarty. Co za zwyczaje mają chłopy na tej wsi? Żeby tak obcej babie oświadczać się na środku drogi? - Najwyraźniej poniosła ją wyobraźnia. Nieznajomy ukląkł i zwyczajnie zaczął zbierać rozsypane pędy malin.
- O Boże, co ja sobie myślałam, jaki wstyd! - Zofia spłonęła rumieńcem jak pensjonarka jakaś.
- Przepraszam, gapa ze mnie, nie przedstawiłem się. - Ksawery Kąkol, sołtys. Żonaty - dodał poważnie. Zofia mogłaby przysiąc, że wąsy drgnęły mu przy tym kpiąco. No cóż, zrobiła z siebie dokumentną idiotkę,  ale co tam, absolutnie nie zamierzała się do tego przyznawać.
- Zofia Goździk, przyjechałam z Gdańska w odwiedziny do kuzynostwa, Hani i Tomka, wyjaśniła niepytana, ukrywając w ten sposób zakłopotanie.
- Zacni ludzie! - pochwalił nieznajomy.
- Co też pana tak zdenerwowało, jeżeli wolno spytać?
Bo widzi Pani, koronawirus szaleje. W  telewizorze, w radiu, w internecie trąbią o tym żeby siedzieć w domu, żeby nie narażać siebie i innych. A u nas, nie dalej jak trzy dni temu, z Niemiec wróciło dwóch takich i zamiast siedzieć w chałupie to latają po sklepach, sąsiadom się naprzykrzają. Ludzie się skarżą bo się boją. No to poszedłem przemówić im do rozumu, wytłumaczyć, że dla dobra własnego i ludzi we wsi powinni ograniczyć te pielgrzymki - rozprawiał zaaferowany mężczyzna.
 - I co? Panie Ksawery i co? - dopytywała Zofia.
Ksawery splunął ze złości za siebie. - I nic! - Gadał dziad do obrazu a obraz ani razu.
- Nie bał się Pan do nich iść? A co jeżeli są nosicielami? - Zofia odruchowo odsunęła się na bezpieczną odległość. Co prawda śmiała się z tych wszystkich przestraszonych ludzi co to niby zabarykadowali się w domach ale to nie przeszkodziło im żeby rzucać  się w panice do sklepów po zakupy "jak na wojnę". Zofia  głupia nie była, dokładnie wiedziała co się dzieje na świecie.
- Gdy idzie o dobro wspólne, mój strach się nie liczy. Zachowałem bezpieczną odległość. No z tego skoro i tak nic nie wskórałem. Moje tłumaczenia skwitowali śmiechem. Nazwali mnie nawiedzonym sołtysem. A przecież we Włoszech, właśnie przez to że ludzie się spotykali, włóczyli po knajpach wirus zbiera teraz takie straszne żniwo. Widziała pani te sznury samochodów z trumnami w Bergamo?
- A wie pan, ja tu przyjechałam odpocząć bo tu tak spokojnie i tak pięknie.  Miałam ciężki okres w pracy. Nieważne. Długo by mówić. W niedzielę miałam wracać do domu, kupiłam nawet bilet na pociąg. W poniedziałek miałam iść do pracy.  A wczoraj moją firmę zamknęli, powiedzieli, że na razie na trzy tygodnie. Ludzi wysłali na zaległe urlopy i nakazali siedzieć w domu. Mnie zaproponowali pracę zdalną. A dzisiaj rano mąż stanowczo zakazał mi powrotu do domu. Twierdzi, że miał kontakt z włoskim klientem i boi się, że mógł się zarazić. - Nawrzeszczałam na niego, zwymyślałam od panikarzy... Ani mi w głowie było go posłuchać, chociaż prosił mnie żebym jeszcze z tydzień posiedziała u kuzynostwa aż sprawa się nie wyjaśni. Już nawet się spakowałam.  Hania też stanowczo odradzała mi wyjazd. Powiedziałam jej, żeby się nie bała bo przecież złego diabli nie biorą.  Ale teraz to myślę sobie, że i mąż, i Hania mają rację...Zostanę tu jeszcze trochę.
- Koniecznie. Lepiej dmuchać na zimne. Minister zdrowia ogłosił stan epidemii. Nie słyszała pani? Tylko ograniczenie kontaktów, wręcz zamknięcie ludzi w domach to jedyny sposób na wyhamowanie rozprzestrzenianie się tego okropnego wirusa.
- Ciociu! Ciociu! - Hania wychyliła się z okna w kuchni, przywołując kuzynkę. Martwiła się o tę zwariowaną ciotkę męża. Prosiła ją żeby została u nich jeszcze trochę, aż sytuacja się uspokoi. Pytanie tylko kiedy się uspokoi? - Co do tego Hania sama miała poważne wątpliwości, ale o tym przy ciotce nie odważyła się wspominać.  Czytała jej za to wiadomości ze świata o koronawirusowym niebezpieczeństwie, opowiadała o tym co dzieje się w miasteczku, jak ludzie masowo zaczęli wykupywać różne produkty, że nie ma w sklepach mydła, papieru toaletowego, że ceny poszybowały w górę...Pokazywała jej przerażające zdjęcia ze świata, które w każdym budziły strach o siebie i bliskich. A ta szalona Zośka - tak rodzina nazywała kuzynkę z Gdańska, nic sobie z tego nie robiła. Do znudzenia powtarzała, że złego diabli nie biorą, że niby jej, to wszystko co się dzieje wokół, nie dotyczy bo to ona niby jest tą złą.

Ps. Podobieństwo do osób, miejsc, sytuacji jest niezamierzone i czysto przypadkowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz